Rozdział 14

59 6 5
                                    

~o~

Rei!

Gdzie jesteś?!

Rei, musisz się obudzić. On idzie po ciebie.

Anders? Nie widzę cie, gdzie jesteś? Jaki on?!

Nie ma czasu, on zaraz cię znajdzie, musisz się obudzić.

Nie wiem, gdzie jesteś, mgła... wszystko zasłania...

Rei, obudź się, obudź się TERAZ...

Zerwała się z posłania łapczywie chwytając powietrze. Mgielne opary Pustki opadły z niej. Spojrzała na zegar stojący w rogu. Ledwie mogła dostrzec godzinę. Było jeszcze kilka godzin do świtu. Ogień w kominku przygasł. Na zewnątrz wiatr szarpał nagimi gałęziami drzew. Wzięła uspakajający oddech. Jej oczy spoczęły na plecaku, który leżał spakowany od rana.

Wszystko było gotowe, musiała zniknąć, tak by nie narażać całego miasta i Cullena. Pożegnała się ze wszystkimi przyjaciółmi wcześniej, tak by ich masowy najazd na jej rezydencję nie przyciągnął niczyjej uwagi. Jedynie Fenris nie przyszedł. Miał być o świcie, drżała na samą myśl o ich rozstaniu, ale wiedziała, że tak będzie lepiej.

Przeczesała włosy ręką. Jej sen... jej sen był niepokojący. Było w tym coś złowróżbnego. Przez ostatnie miesiące nie śniła o Andersie ani razu. Dzisiejszej nocy sen był tak wyraźny, jakby rzeczywiście jej przyjaciel czekał na nią w Pustce, jakby chciał ją ostrzec. Nieprzyjemne uczucie zagrożenia przeszyło ją na wskroś. Może właśnie jej podświadomość dawała znać, że nie ma na co czekać.

Miała wyruszyć o świcie, ale co jej szkodziło zniknąć już teraz? Była spakowana, wszystkie sprawy zostały załatwione, wszystko zaplanowane.

Nadzwyczajnie silne przeczucie sprawiło, że wreszcie wygrzebała się z posłania. Powoli, wyuczonym, machinalnym ruchem zaczęła zakładać ubrania. Jej lekka zbroja była następna, metal ukryła pod ciemnym podróżnym płaszczem. Zarzuciła na ramię plecak.

Wyszła z pokoju. U progu czekał na nią Magnus. Wierne psisko zaskomlało cicho.

– Zmiana planów, piesku – mruknęła, skrobiąc go za uchem.

Obróciła się za siebie. Spojrzała na dziwnie pustą komnatę, przez siedem lat to był jej pokój. Przeżyła tu najpiękniejsze i najstraszniejsze chwile swojego życia. Powoli zeszła po schodach, cicho podzwaniając zbroją. Żegnała każdy kąt. Dom wydawał się opuszczony, w tym mroku, w ciszy. Bodahn i Sandal wyruszyli zaledwie trzy dni temu do Orlais, wzięli ze sobą Oranę. Reiven miała nadzieję, że ich nowy pracodawca okaże się porządnym człowiekiem. Cenne pamiątki rodzinne wziął Varric na przechowanie. Carver i Isabela o świcie mieli opuścić wybrzeże na statku piratki, zmierzali do Fereldenu. Oficjalna wersja o zniknięciu wicehrabiny miała głosić, że wyruszyła do Nevarry. Ci jednak, którzy pragnęliby jej szukać, zapewne zwrócą się ku Fereldenowi. Ona jednak miała inny plan, o nim wiedział jedynie Varric. Tak było bezpieczniej.

Reiven cicho przeszła przez hol. Za drzwiami wyjściowymi stali na straży templariusze, lepiej żeby jej nie usłyszeli. Nie to, żeby mieli ją zatrzymać. Lepiej było dla nich, by nic nie wiedzieli, na wypadek przesłuchań. Dostała się do spiżarni, stamtąd do piwnicy i przez wąskie przejście do ukrytych drzwi. Tunel, którym tyle razy przechodziła do Mrokowiska, był ciemny i zimny, niczym grób – pomyślała, czując, jak włosy jeżą jej się na karku. W tym wszystkim była jakaś gorzka nuta fatum. Przybyła do tego miasta jedynie z plecakiem na ramieniu i tak też odchodziła.

Na rozstaju drógOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz