~o~
– Powinniśmy rozbić tu obóz – oświadczył Fenris, lustrując otoczenie. Zeszli wreszcie z wyższej partii gór, pozostawiając za sobą ośnieżone szczyty i tony litego kamienia.
Przejście górską przełęczą nie należało do najłatwiejszych. Stary trakt był wąski, kręty i w kiepskim stanie. Wiatr atakował ich bezustannie, deszcz utrudniał wspinaczkę sprawiając, że kamienie pod ich stopami stawały się śliskie. Gdy wreszcie dobrnęli na przełęcz, powitały ich czapy śniegu i lodu. Powietrze było rozrzedzone i z trudnością się oddychało. Noc spędzona na otwartej przestrzeni, bez ognia, bo nie mogli znaleźć nic, co można było zapalić, w strugach marznącego deszczu, wystarczyły, by Hawke zatęskniła kolejny raz za wygodą jej rezydencji.
Pomimo przyjemnych początków tej eskapady, z każdym dniem czuła się coraz bardziej przygnębiona. Wyrwana z ram swojego życia, odseparowana od przyjaciół, z ciężarem odpowiedzialności przygniatającym ją coraz bardziej i decyzją, która musiała zostać podjęta, choćby nie wiem, jak bardzo chciała ją odwlec. Suchy prowiant smakował paskudnie, spanie na zimnej ziemi było nieprzyjemne, a marsz forsowny. Znosiła jednak wszystko dzielnie, zażenowana własną słabością, podczas gdy z ust Fenrisa nie usłyszała ni jednej skargi.
Teraz droga wiodła ich w dół i gdyby nie nisko wisząca mgła, ciągle okrywająca północne zbocza gór, mogliby ujrzeć w oddali zieleń Wildervale. Marsz był teraz nieco mniej męczący. Plecaki na ich ramionach lżejsze. W ciągu dziesięciu dni uszczuplili znacznie swoje zapasy. Powinni jak najszybciej znaleźć jakąś osadę i uzupełnić racje żywnościowe. Mimo to oboje nie śpieszyli się w swojej drodze do Starkhaven. Częściej się zatrzymywali, wcześniej rozbijali obóz. Dlatego nie było nic niezwykłego w tym, że Fenris tak wcześnie zaproponował postój.
Ostatecznie nie wiedziała, która może być godzina. Od trzech dni nie widziała skrawka czystego nieba, czy słońca. Mgła była uciążliwa i przynosiła ze sobą nieprzyjemne uczucie osaczenia i beznadziei, co jeszcze bardziej ją przygnębiało.
Reiven rozejrzała się po okolicy. Po prawej znajdowała się płytka kotlina oferująca schronienie przed zachodnim, lodowatym wiatrem.
– Poszukam czegoś na rozpałkę – oświadczyła, zsuwając swój plecak z ramion. Fenris rozejrzał się wokoło. Kamieniste zbocza z rzadka porastały rachityczne sosny. Było więc prawdopodobne, że znajdzie się kilka zeschłych gałęzi.
– Lepiej rozłóż najpierw namiot.
– Nie mam zamiaru spędzać kolejnej nocy bez ognia – wyjaśniła Hawke, gramoląc się na jedną ze skarp, gdzie rosły drzewa.
Fenris jedynie wzruszył ramionami. Jego wyostrzony słuch odbierał od kilku godzin ciche pomruki gdzieś ponad nimi. O ile się nie mylił, nadciągała burza i czy się to podobało czarodziejce, czy nie, było więcej niż prawdopodobne, że kolejną noc spędzą po ciemku.
Deszcz przyszedł niespodziewanie dla Hawke. Czarodziejka poczuła na nosie kroplę, jedną, potem drugą. Gdzieś ponad nią przetoczył się głuchy pomruk. Magnus jakby wyczuwając, co się święci, zawarczał, zaszczekał i pognał w stronę obozowiska. Nim dobrnęła do miejsca gdzie rozbili obóz, a raczej, gdzie Fenris rozstawił swój namiot, była już całkiem przemoczona. Z rozpędem wpadła przez niewielki otwór do środka, przeklinając w myślach swoją nierozwagę.
Wewnątrz było niewiele miejsca. Magnus zajmował cały tył. Obgryzając coś, co rzucił mu elf. Fenris zajęty był składaniem pod jedną ze ścian ich plecaków.
– Mówiłem, żebyś rozłożyła namiot – mruknął niby to gniewnie.
Reiven skrzywiła się, próbowała wyżąć włosy, które w mokrych splotach przylepiały się do jej szyi i ramion.
CZYTASZ
Na rozstaju dróg
Fanfiction(uniwersum Reiveny Hawke) Po zniszczeniu Świątyni i bitwie w Katowni mieszkańcy Kirkwall oddają władzę w ręce swojej czempionki. Hawke musi zdecydować, co w jej życiu jest najważniejsze, uczucie do ponurego elfa czy obietnica złożona przyjacielowi...