U celu

420 27 7
                                    

W wagonie panował niemal całkowity mrok. Wszystkie okna były starannie zasłonięte. Jedynie blada, przypalona świetlówka rzucała słabe światło na drzwi wejściowe. Przedziały były puste, z wyjątkiem jednego, podpisanego jako ,,przedział zarezerwowany". Stukot kół pociagu był jednostajny i miarowy, choć miał w sobie coś złowrogiego, nasilał strach przed nieznanym.
Troje młodych ludzi odbywało tą podróż w całkowitej ciszy. Hermiona nawet gdyby chciała- nie wiedziałaby o co zapytać. To, że zgodziła się na ten wyjazd, uznawała za szaleństwo, jednakże poczucie obowiązku było zbyt silne, by z nim walczyć. Mogła zacząć nowe życie, tam, w Irlandii, ale czy da się zacząć nowy rozdział nie kończąc poprzedniego?
Minęły solidne dwie godziny, gdy pociąg zaczął hamować z bolesnym dla uszu jękiem. Ron i Harry wstali ze swoich miejsc, rozciągając się.
- Gotowa?- zwrócił się rudzielec do Hermiony. Ta tylko spojrzała na niego i słabo się uśmiechnęła. Ogromny stres. Ruszyli w stronę wyjścia, przedzierając się przez ciemności korytarza wagonu.
W końcu maszyna ciężko dotoczyła się i stanęła w miejscu. Harry chwycił za klamkę, jednak zanim otworzył drzwi, spojrzał jeszcze na Hermionę, jakby dając jej do zrozumienia, że nie ma już odwrotu. Ta tylko delikatnie kiwnęła głową, jako znak zachęty. Rozległ się przeraźliwy zgrzyt otwieranych drzwi i oczom trójki ukazał się przygnębiający widok. Niebo zasnute było nienaturalnie ciemnymi chmurami, które z dnia czyniły mrok. Zamiast budynków typowych dla dworca głównego, wokół rozlegały się jedynie spalone zgliszcza. Schody prowadzące do wyjścia z dworca były zwykłą ruiną, a wśród niej można było dostrzec wiele przedmiotów zgubionych prawdopodobnie podczas ucieczki- pojedyncze rękawice, parasole, a nawet walizki.
- Witaj w Hogwarcie.- wyszeptał Ron.
Dziewczyna przez chwilę zamarła w bezruchu, po czym ogarnęła ją panika.
- Gdzie wy mnie przywieźliście?! Natychmiast wracam do domu. Znajdźcie mi transport powrotny, ja nie żartuję, to jakiś kiepski psikus...
- Hermiono... Uspokój się.- Harry złapał dziewczynę za ramiona.- To właśnie po to przyjechaliśmy. Żeby odbudować to miejsce. Gdyby nie było właśnie w takim stanie, nie byłoby cię tu.
Dziewczyna ocierając łzy strachu prychnęła z irytacją.
- Myślisz, że będę waszą ekipą budowlaną? Mylisz się.
- Hermiono!- niespodziewanie Ron podniósł głos, przykuwając tym samym uwagę obojga przyjaciół.- Nie oczekujemy od ciebie, że zrobisz nam tu remont. Musimy powstrzymać zło, któro odpowiada za to, jak wygląda nasz dom. Rozumiesz?
Jego słowa odbiły się echem po szczątkach stróżówek i kolumn,  walających się na dworcu.
Dziewczyna wpatrywała się chwilę w niego, po czym niepewnie rozejrzała się po peronie.
- Od czego więc zaczniemy?- spytała w końcu, starając się uspokoić.
Chłopcy wymienili spojrzenia.
- Przede wszystkim powinniśmy pokazać się Dumbledorowi. Choć niewykluczone, że już wie, że tu jesteś.- odparł Harry.
- Jak do niego dotrzemy?- Hermiona chyba nieco obawiała się odpowiedzi na to pytanie.
Chłopak jednak najwyraźniej sam głęboko zastanawiał się nad  rozwiązaniem.
Wtedy odezwał się Ron.
- Chyba najprościej byłoby przejść się wzdłuż ulicy i zobaczyć, co tam zostało. Może spotkamy kogoś, kto nam pomoże, a może znajdziemy miotły...
Na te słowa chłopak został ostrzelany zaskoczonymi spojrzeniami przyjaciół.
- No co? Każde rozwiązanie będzie dobre, oby doprowadziło nas do Profesora.
- To szaleństwo... Latanie na miotłach...- wyszeptała dziewczyna.
Trójka ruszyła w stronę wyjścia, uważnie patrząc pod nogi, by nie potknąć się o walające się cegły. Jeśli jakaś konstrukcja się ostała, wisiała na włosku, co sprawiało, że każdy kąt stanowił zagrożenie.
Wyszli z tunelu kolejowego, i po chwili marszu przed siebie dotarli do prawdopodobnie głównej ulicy. Była ona w równie tragicznym stanie co dworzec, jedynie kilka pojedynczych sklepów bądź karczm  zachowało wpół wybite okna i przekrzywione szyldy. Panowała martwa cisza, dlatego dziewczyna odruchowo doskoczyła do Rona, kiedy za nimi rozległ się odgłos trzaskania drzwiami. Wszyscy gwałtownie odwrócili się w stronę, z której dobiegał hałas, a Harry niemal od razu ruszył w tym kierunku.
- Stary... Zaczekaj.- przyciszonym głosem zawołał za nim Ron.
- To z antykwariatu. Zostańcie tam a ja sprawdzę, czy moje podejrzenia są słuszne.
Rudzielec i Hermiona z napięciem obserwowali, jak Harry zapukał do drzwi, którymi prawdopodobnie ktoś trzasnął. Nic, cisza. Chłopak zapukał kolejny raz. Podobnie. W końcu rozzłoszczony mocno załomotał pięścią.
- Otwórz i nam pomóż.
Nadal brak odzewu.
- Otwieraj!- wrzasnął poirytowany Harry.
Chłopak kręcąc z niedowierzaniem głową, już miał odchodzić od domu, kiedy usłyszał dźwięk zasuwki. Przystanął. Drzwi pomału, ze zgrzytem wiekowego drewna uchyliły się. Z ciemności sieni wyłoniła się zakapturzona sylwetka o nienaturalnie niskim wzroście. Chłopak chwilę wpatrywał się w otchłań, po czym niemal krzyknął z radości.
- Goblin!
Ron słysząc to z oddali, pociągnął za sobą Hermionę i dobiegł do Harry'ego.
- To wy?- wyskrzypiała karłowata postać.
Harry natychmiast wyciągnął różdżkę i szeptając ,,Lumos" rozświetlił przestrzeń wokół, by goblin mógł rozpoznać przybyszów. Gdy ten zobaczył całą trójkę, oczy błysnęły mu z niedowierzania.
- Jak się tu znalazłeś goblinie?- spytał Ron, nie kryjąc radości. Goblin rozejrzał się, czy aby na pewno nikt ich nie obserwuje, po czym gestem głowy zachęcił do wejścia do izby w na wpół zburzonej kamienicy. Nie wiedział jednak, że nie tylko ściany mają uszy, ale i ruiny.

TchnienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz