Żar

430 24 6
                                    

Przedzierali się przez gęstwinę spróchniałycy gałęzi i zbutwiałych liści, powietrze stawało sie coraz chłodniejsze a niebo zasłociło się szarymi chmurami. Hermiona trzymała się blisko chłopców, drżała z niepokoju i zimna.
- Daleko jeszcze? Zimno mi.- wyszeptała ledwo słyszalnie. W geście niemej odpowiedzi, Ron zdjął swój sweter i okrył nim dziewczynę. Obdarowała go spojrzeniem pełnym wdzięczności i jednocześnie niepokoju. W tej chwili, chłopak nie mógł zrobić nic więcej. Ich droga wydawała się nie mieć końca, a teren był niezbadany i niepewny. Powoli zaczął zrywać się wiatr, który niespokojnie targał ostatnimi pożółkłymi liśćmi na drzewach. Harry, idący wciąż na przodzie, nieufnie rozglądał się po koronach drzew, jakby wypatrując potencjalnego zagrożenia. Hermiona szczelniej otuliła się swetrem rudzielca, gdy nagle niespodziewany, silny podmuch wiatru wyrwał go z jej rąk.
- Och!- dziewczyna niewiele zastanawiając się, ruszyła w pościg za swetrem. Chłopcy zaalarmowani jej okrzykiem, przystanęli, by sprawdzić co się dzieje.
- Hej, daj spokój, niech leci!- krzyknął za nią Ron, ta jednak nie dawała za wygraną. Wykonywała podskoki i niezdarnie machała rękoma, próbując dorwać uciekającą część garderoby. Sweter, niesiony podmuchem wiatru, wykonywał spirale w nienaturalny sposób, tak jakby za jego ruchem stała inna moc, niż wyłącznie żywioł.
Harry stał nieruchomo, obserwując z uwagą ten niecodzienny widok i zabawnie poirytowaną Hermionę. Nagle, w jego głowie zapaliła się czerwona lampka, a serce gwałtownie zaczęło przyspieszać. Zdążył jedynie wykrzyknąć:
- Hermiono, nie!
Gdy dziewczyna nastąpiła na wystające z drzew korzenie, ich martwe do tej pory gałęzie wygięły się i owinęły wokół dziewczyny, krępując boleśnie jej ruchy.
- Auuuu!- zawyła, a jej krzyk odbił się echem po złowrogim mroku lasu.
Nim oszołomiony Ron zdążył zareagować, Harry już biegł dziewczynie na ratunek, jednak i on znienacka został zaciśnięty przez suche, kaleczące ciało gałęzie.
Ron wydał z siebie okrzyk i zbladł, nie będąc w stanie wykonać żadnego ruchu. Gałęzie zaciskały się wokół dwójki przyjaciół, z każdym ich gwałtownym ruchem.
- Co mam robić?!- wrzasnął rudzielec.
- Nie podchodź!- Harry z trudem wydusił z siebie piszczący okrzyk.Czuł jak płuca palą go od zaciskających się na jego klatce piersiowej gałęzi. Hermiona, która miała znacznie ograniczony dopływ powietrza, pomału traciła przytomność. Ron widząc, że jej ciało stopniowo coraz bezwładniej zwisa w szponach drzew, bez namysłu rzucił się na ratunek.
- Ron nie! Dorwą i ciebie, musisz nam pomóc!- Harry czuł, że i on długo nie wytrzyma nacisku.
Zrozpaczony rudzielec zatrzymał się w ostatniej chwili i cofnął ostrożnie kilka kroków. Nieuważnie nastąpił na korzeń drzewa tuż za nim, i natychmiast usłyszał chrobot spróchniałego drewna za plecami. Odskoczył, unosząc dłonie w geście bezradności i braku chęci do walki.
Niespodziewanie ze starego drzewa, na którego korzenie nastąpił Ron, wydobył się złowrogi pomruk, przypominający trzeszczący chrust i szelest jesiennych liści.
- Weszliście na nasz teren. Musimy powiadomić Pana.
Przerażony Ron chaotycznie analizował możliwe drogi ucieczki, gdy zza niego rozległ się słaby głos, wypowiadający:
-Incendio.
Odwrócił się gwałtownie i ze zdziwieniem stwierdził, że to głos Hermiony. Odzyskała przytomność i spoglądała na uwięzionego Harry'ego. Chłopak przez chwilę zastanawiał się nad sensem jej słów, po czym resztką sił wykrzyknął do Rona:
- Ron, różdżka, zaklęcie! Ogień, incendio!
Rudzielec po chwili zawahania wyciągnął swoją różdżkę, wycelował w duszące przyjaciół drzewa i wykrzyknął zaklęcie. Natychmiast stanęły w ogniu, rozległ się potężny ryk jakby bólu, przypominający odgłos powalonych drzew. Chłopak odskoczył od nich na widok wielkiej chmury dymu i ognia, jednak zreflektował się szybko i ruszył na ratunek przyjaciołom. Przedostał się przez płonące gałęzie i przeraźliwie kaszląc, chwycił pod ramię Hermionę, która już nieprzytomna leżała między korzeniami. Z trudem dobrnął do drzewa tuż obok, które więziło Harry'ego. Przez chwilę nie mógł znaleźć chłopaka, poszukiwania utrudniał gęsty dym i coraz bardziej rozprzestrzeniający się ogień. Opadał z sił, dodatkowo obciążony bezwładnym ciałem dziewczyny. Nagle z chmury dymu wyłoniła się sylwetka chłopaka w okularach, który dusząc się przedzierał się w stronę Rona i Hermiony. Gdy dotarł do nich, bez słowa skinął głową w stronę drogi do Starej Chaty, po czym potykając się i charcząc przeraźliwie, udali się w dalszą podróż.

TchnienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz