Rozdział 6

87 14 14
                                    

Zaparkowałam pod budynkiem spóźniona o dosłownie minutę. Wparowałam do środka, rozglądając się za jakąkolwiek wskazówką, w którą stronę mam się udać. Przedszkole świeciło pustkami. Na wieszakach które właśnie mijałam wisiały tylko trzy worki, a na dwóch dodatkowo kurteczki. Zmierzałam w stronę otwartych drzwi z nadzieją, że znajdę kogoś, kto mi pomoże. Zajrzałam do środka. Przy stoliku siedziała drobniutka, ciemnowłosa dziewczynka, a tuż obok niej kobieta o blond włosach upiętych w idealny kok. Przyglądała się tworzonemu przez -jak się domyśliłam- Mar rysunkowi. Zapukałam delikatnie do drzwi. Kobieta odwróciła głowę w moją stronę.

- Dzień dobry, nazywam się Luna Valente jestem...um... przyjaciółką Simóna. - Kobieta wstała z miejsca i podeszła do mnie. - Przyszłam odebrać Maritę. Przepraszam, że tak późno, ale Simón miał... wypadek. Jest teraz w szpitalu dlatego nie mógł przyjechać, ale dał mi to. - Wręczyłam kobiecie kartkę z upoważnieniem.

- O jej... Ale co się stało? Zaczęłam się martwić, bo panu Álvarezowi nigdy nie zdarzyło się spóźnić. Wszystko z nim w porządku?

- Ma złamaną nogę i obojczyk, ale poza tym nie odniósł żadnych poważnych obrażeń.

- Ech... Ci dzisiejsi kierowcy... Jeżdżą chyba z zamkniętymi oczami! - Tak... Nie będę wyprowadzała jej z błędu - to wina jakiegoś szalonego kierowcy, zgadzam się. - Dobrze, że to tylko złamania, mogło być o wiele gorzej.

- Tak cieszmy się...

- Dobrze, nie będę już pani dłużej przetrzymywać, proszę jeszcze jedynie o jakiś dokument tożsamości. Rozumie pani - procedury...

- Tak, oczywiście - powiedziałam, sięgając do tylnej kieszeni. - Co prawda nie mam przy sobie dowodu, zupełnie o tym zapomniałam, ale tu jest moje prawo jazdy - dodałam, okazując dokument.

- Dobrze, dziękuję. Proszę życzyć ode mnie szybkiego powrotu do zdrowia panu Simónowi.

- Oczywiście przekażę - powiedziałam, szeroko się uśmiechając. Mam nadzieję, że wypadłam dobrze i wiarygodnie. Kobieta przywołała do mnie Mar i pożegnawszy nas, zniknęła za drzwiami. Spojrzałam na dziewczynkę, która wyglądała na bardzo zdezorientowaną i przestraszoną. Nic dziwnego. Uklęknęłam przed nią, starając się złapać jej wzrok.

- Cześć, nazywam się Luna. Ty jesteś Marita, prawda? - zapytałam wesołym głosem starając się wzbudzić zaufanie dziewczynki. W odpowiedzi dostałam jedynie skinienie głową.

- Pewnie nie wiesz, co się dzieję, co? Nie obawiaj się, odwiozę Cię do domu, ale najpierw pojedziemy odebrać tatusia ze szpitala, zgadzasz się? - wyglądała na lekko zdezorientowaną, ale ponownie skinęła głową.

- Ma pani auto? - odezwała się nagle po raz pierwszy, kiedy zatrzymałyśmy się przy wieszaku z jej rzeczami.

- Tak - odpowiedziałam z uśmiechem, cieszyłam się, że dziewczynka zaczęła nabierać ufności. - Ale nie wiem, czy Ci się spodoba, nawet ja uważam, że jest nudne... I nie żadna "pani" moja droga, nie jestem znowu taka stara, mów mi Luna - uśmiechnęłam się do niej szeroko i puściłam oczko. Twarz dziewczynki również rozpromieniła się w uśmiechu.

Kiedy wyszłyśmy przed budynek, popatrzyłam na swój samochód.

- To on. Jak tak na niego patrzę od razu mam ochotę wymienić go na inny model, a ty co powiesz? - W tym momencie strasznie chciałabym, żeby mój czerwony Nissan Micra Miał jakiś zwariowany kolor lakieru, niesamowite dodatkowe funkcje, jak skrzydła, czy chociażby rozsuwany dach. Cokolwiek co zaimponowałoby tej małej dziewczynce stającej tuż obok mnie...

- Hmm... - Teatralnie przekręciła głowę i zaczęła stukać się palcem po brodzie. - Jest ładny - powiedziała miękkim głosem, spoglądając na mnie. Zmarszczyłam nos.

- Nie prawda, mówisz tak tylko dlatego żeby nie było mi przykro.

- Może fajniejszy byłby różowy, ale ten też może być - powiedziała, przyglądając się mu dokładnie.

- Udawajmy, że to różowa limuzyna. - Puściłam jej oczko i ruszyłam do tylnych drzwi pasażera. - Panienko Mar, wóz już czeka - powiedziałam, zmieniając nieco głos. Dziewczynka podbiegła z uśmiechem na twarzy i po chwili siedziała już na miejscu. Zapięłam jej pas i zapytałam, czy wszystko w porządku.

- Tak, ale chyba zapomniałaś - usłyszałam w odpowiedzi. Zdziwiłam się.

- O czym to ja zapomniałam? - dopytałam, szczerze ciekawa odpowiedzi.

- Zawszę jeżdżę w moim foteliku. Bez fotelika nie wolno. - odpowiedziała z poważną miną.

- Ojej... Masz rację... - Że też nie pomyślałam o tym wcześniej... - Niestety nie mam Twojego fotelika... ani żadnego innego, dlatego to będzie nasza mała tajemnica. Poczuj się jak dorosła - Uśmiechnęłam się do dziewczynki, a ona odwzajemniła gest.

Przeszłam na stronę kierowcy. Kiedy wreszcie usadowiłam się wygodnie, wychyliłam głowę zza fotela.

- Gotowa do drogi, panienko Mar? - zapytałam, znów zmieniając głos. Dziewczynka uniosła podbródek, położyła dłonie na kolanach i poważnym tonem odpowiedziała:

- Tak, sir... - Niezwykle mnie to rozbawiło, roześmiałam się w głos. Ta dziewczynka była niesamowita.

- A więc w drogę - rzuciłam, odpalając samochód. 

Dzieło Przypadku // LumonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz