Rozdział 13

72 14 13
                                    

Dni stawały się do siebie podobne. Od rana zawoziłam Mar do przedszkola, w południe odpoczywałam, oglądając telenowelę (która o dziwo zaczęła mnie wciągać) i robiłam drobne prace domowe. Po południu odbierałam Mar i zawoziłam do domu, gdzie Simón czekał z obiadem. Dwa dni z rzędu jadłam razem z nimi. Raz byliśmy w pokoju pani Lucili następnego dnia wszyscy razem przy stole. Mar chwaliła nam się nowo zdobytą wiedzą, a my wsłuchiwaliśmy się w śpiewnie recytowany alfabet albo opowiadaną przez tę słodką dziewczynkę legendę o Calafate.

***

Przyszedł piątek. Jak co dzień przyjechałam po Mar.

- Cześć - rzuciłam na wejściu. Podążyłam najpierw w stronę saloniku, ale że nikogo tam nie zastałam, przeszłam do kuchni.

- Cześć - powiedziałam ponownie tym razem już bezpośrednio do Simóna i Mar. Wpatrywali się we mnie, oboje oparci o szafki kuchenne.

- Co jest?- zapytałam lekko skonsternowana.

- Mar ma Ci coś do powiedzenia. Prawda? - Mar pokiwała tylko główką z niepewną minką.

- Co takiego chciałaś mi powiedzieć, kochanie? - zapytałam zaciekawiona, kucając przed nią.

- Dawaj szczerbatku, przecież masz to wyćwiczone - powiedział zachęcająco Simón, gładząc ją po główce. Mar niechętnie odczepiła się od jego nogi i zaczęła:

- Zapraszam cię na moje urodzinki, które odbędą się jutro o godzinie szesnastej u mnie w pokoju. Obecność obowiązkowa, bo urodziny fajna sprawa - musi dobra być zabawa, ale to by się nie udało, gdyby Ciebie brakowało! - Nagle podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła. Łzy stanęły mi w oczach.

- Oczywiście, że będę, skarbie. To było najpiękniejsze zaproszenie, jakie w życiu dostałam! - powiedziałam, nadal ją przytulając i pociągnęłam nosem.

- Dlaczego płaczesz? Przecież wszystko mi się udało - powiedziała nagle, odrywając się ode mnie.

- Wiem, wyszło Ci pięknie. Tak pięknie, że aż się wzruszyłam... - odpowiedziałam szczerze.

- Dobrze, koniec mazgajenia się. Lećcie już, bo się spóźnicie - pogonił nas Simón, ale w jego oczach zobaczyłam zachwyt zapewne kierowany do Mar.

***

W sobotę o godzinie czternastej zaczęłam szykować się na przyjęcie. Wyciągnęłam z szafy swoją dzianinową różową sukienkę z naszywkami. Wydawała mi się idealna na tę okazję - luźna, niby codzienna, a jednak wyglądałam w niej odświętniej. Wzięłam prysznic, wysuszyłam i wyprostowałam włosy, zrobiłam delikatny makijaż. Skończyłam przygotowania koło godziny piętnastej trzydzieści. Pomyślałam, że skoro mam jeszcze trochę czasu, a pogoda jest taka ładna, to przejdę się pieszo. Zabrałam swój wcześniej przygotowany prezent oraz torebkę i wyszłam z domu.

Postanowiłam posłuchać muzyki, żeby jakoś umilić sobie wędrówkę. Włożyłam do uszu słuchawki, włączyłam swoją ulubioną playlistę i nawet nie wiem, kiedy znalazłam się przy Formosa - ulicy, na której mieścił się dom Simóna.

Najpierw otworzyłam drzwi, a potem zapukałam, jak to miałam w zwyczaju.

- Już jestem! - krzyknęłam na wejściu.

- Lunaaa! - Usłyszałam dobiegający ze strony saloniku cieniutki głosik. Jego właścicielka po chwili wbiegła we mnie i oplotła ramionami w talii.

- Cześć, malutka. - Pogładziłam ją po pleckach. - Mam tu coś dla Ciebie - dodałam, kiedy się ode mnie oderwała. Spojrzała na zapakowane w papier ozdobny pudełko, a na jej twarzy pojawił się piękny, szeroki uśmiech.

- Dziękuję - powiedziała, wciąż wpatrując się w swój prezent.

- Cześć - usłyszałam nagle głos Simóna, który stanął w progu saloniku. - Chodźcie - zachęcił nas i wrócił do pokoju. Zdjęłam buty i prowadzona przez Mar poszłam w ślady Simóna.

Dzieło Przypadku // LumonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz