Luke
Kobiety to takie stworzenia, których nie ogarniesz. Choćbyś nie wiem jak chciał, po prostu się nie da i kropka. Przekonałem się o tym już wiele, bo moja praca polegała na ciągłym kontakcie z nimi.
Często miałem tak, że nie mogłem znieść ich gadania o ślubnych przygotowaniach i innych tego typu pierdołach. Plus do tego zawsze rzucały się na suknie jak wściekłe wiewióry i chciały przymierzyć wszystkie.
Dzisiaj miałem okazję poznać całkiem inny typ kobiety jakim była Emerson Douglas. Miałem wrażenie, że jej przyjaciółka bardziej cieszy się na ten ślub niż ona sama.
O przygotowaniach do wesela nie wspomniała ani słowa, a w dodatku krytykowała każdą suknię mówiąc "tacie się nie spodoba". Trochę jej nawet współczułem tego, bo z tego co mówiła do Diany, wywnioskowałem, że jej ojciec musi być naprawdę niezłym snobem. Mimo wszystko dalej miała u mnie opinię bogatej damy, która tylko strzela fochy.
- I jak tam? - zapytałem, gdy Emerson długo nie wychodziła z przymierzalni.
- Wyglądam jak worek na ziemniaki - nie mogłem się nie zaśmiać.
Była bardzo ładną kobietą o pociągających kształtach. Nawet bez z makijażu wyglądała w porządku.
- Diana podaj mi tą drugą! - zawołała do przyjaciółki.
No tak, nie chciała żebym to ja ją oglądał w sukience pt "worek na ziemniaki". To trochę zrozumiałe w końcu z Dianą znały się pewnie szmat czasu.
Po kilkunastu minutach brunetka wyszła z przymierzalni, prezentując się nam w sukience o kroju litery "A", która bardzo dobrze eksponowała jej piękne ramiona oraz dekold. Na górze była uszyta z delikatnej koronki, dodającej stylizacji uroko.
- Wow - powiedziałem jednocześnie z Dianą. Chyba wszyscy byliśmy nią zachwyceni.
- Śliczna, ale trochę za długa - powiedziała Emerson, przeglądając się w lustrze.
- To nie problem, na Twoje życzenie możemy ją skrócić.
- Czy to będą jakieś dodatkowe koszty? - zapytała, patrząc na moje odbicie w lustrze.
- Nie, takie drobne rzeczy są darmowe, a sukienka leży na Tobie niesamowicie - przyznałem.
- Jakby była szyta specjalnie dla Ciebie! - zapiszczała urodawana Sheridan.
- Myślisz, że Graysonowi się spodoba? - zapytała trochę niepewnie.
- Pewnie, że tak, a jeśli to jest największym bucem na całej kuli ziemskiej - zaśmiałem się na słowa ciemnowłosej.
Emerson przeglądała się jeszcze chwilę w lustrze, nie mogłem oderwać od niej wzroku, ponieważ wyglądała dobrze, aż za dobrze.
- Biorę - powiedziała już nieco pewniej i uśmiechnęła się szeroko w naszą stronę.
- Świetny wybór - stwierdziłem - Musimy tylko jeszcze przyjrzeć się ile mamy skrócić.
*
Dałem dziewczyną wizytówkę, którego dnia i o której godzinie mają przyjść po odbiór już poprawionej sukni ślubnej.
Spokojnie to nie ja będę ją skracał. Tego by było już za wiele. Zrobi to nasza pani Maggie czyli dobra krawcowa.
- Dziękuję, że wybrały panie nasz salon - powiedziałem to co mówiłem zawsze naszym klientką. Taka regułka.
- Do widzenia - odparły i ruszyły w stronę wyjścia.
Nie mogłem się powstrzymać, aby nie spojrzeć na tyłek Emerson. Halo, jestem tylko facetem proszę mnie nie oceniać.
Zaraz po ich wyjściu zamknąłem salon, po czym zgasiłem światła i opuściłem budynek. Wsiadłem do mojego czarnego suva i odetchnąłem z ulgą, że udało mi się przeżyć kolejny dzień w "Santa Irwin". Uwierzcie dla kobiety ta praca może być przyjemna, ale dla faceta była istnym koszmarem.
Włączyłem radio i słuchając piosenki, o tym jak Ariana Grande rzuca kolejno każdego faceta, wyjechałem na drogę.
Z reguły byłem bardzo spokojnym kierowcą, lecz po prostu nie wytrzymałem, kiedy ten burak wszedł prosto pod koła mojego samochodu. Ostro zahamowałem i otworzyłem okno, wychylając trochę głowę krzyknąłem ze złości.
- Patrz jak łazisz, amebo umysłowa! - koleś przystanął na środku pasów. Ubrany był w drogi garnitur i nie sposób było nie zauważyć bardzo drogiego zegarka na lewej ręce. Pod pachą miał jakieś teczki. Biznesmen pewnie.
- Mama kultury nie nauczyła? - zawołał, patrząc na mnie z pogardą.
O tak, Liz Hemmings bardzo dobrze nauczyła mnie kultury, ale facet na kursie prawa jazdy nauczył mnie lepszej rzeczy. A dokładniej jak radzić sobie z takimi palantami.
Schowałem swoją wielką głowę spowrotem do środka samochodu i jak szaleniec zacząłem na niego trąbić. Przez przednią szybę widziałem jak pokazuję mi środkowy palec i szybko ucieka na chodnik.
Dupek.
Trochę sfrustrowany wróciłem do mieszkania w, którym zastałem Olivera z sąsiadką, którzy zacięcie grali w szachy.
Chyba musiałem mu ograniczyć czas ze starszą panią, bo robił się strasznie kujonowaty.
- Dziękuję za opiekę nad tym małym świrusem - powiedziałem i zapłaciłem sztaruszce tak jak zawsze.
- To dla mnie czysta przyjemność - uśmiechnęła się i za nim wyszła, pożegnała się jeszcze z chłopcem.
Emma Hoover była samotną emerytką z dwoma kotami. Z tego co wiem jej mąż umarł dwa lata temu na zawał, a córka wyjechała pracować do Wielkiej Brytanii. Było mi jej żal, że na starość została sama.
Kiedyś, gdy miałem gorszy okres w życiu spotkałem ją na schodach i trochę wyżaliłem ze swojej sytuacji. Byłem wtedy w trakcie rozwodu i miałem na głowie pracę oraz małego Olivera do wychowania.
Zaproponowała mi wtedy pomoc w opiecę nad nim. Na początku moja męska duma nie pozwalała mi przyjąć propozycji, jednak w końcu uległem i
szczerze, mówiąc nie żałuję do tej pory. Emma miała na młodego Hemmingsa bardzo dobry wpływ, nie licząc oczywiście tych nudnych szachów.- No młody - westchnąłem - Jak było w szkole?
- Znakomicie - powiedział głosem, udającym jakiegoś księcia czy coś w tym stylu - Dziękuję, że pytasz ojcze.
- Znowu się naoglądałeś tych telenoweli z Emmą? - zapytałem i wywróciłem oczami w ten sam sposób gdy Diana, bo z tego co pamiętam tak się nazywała, opowiadała mi o ślubnych przygotowaniach swojej przyjaciółki.
- Tylko jeden odcinek - machnął lekceważąco ręką - A tobie jak minął dzień?
- Chyba całkiem okej - wzruszyłem ramionami i usiadłem naprzeciwko Olivera.
Musiałem przyznać, że był do mnie bardzo podobny. Miał identyczne blond loki oraz niebieskie oczy, dodatkowo był szczupły i wysoki jak na swój wiek. Jedyne chyba co odziedziczył po mojej byłej żonie to nos i trochę charakteru.
- To co? Partyjka w szachy? - zaproponował, uśmiechając się cwaniacko.
- Nie.. - jęknąłem - Proszę tylko nie to...
- Nie marudź, tato - powiedział i zaczął rozkładać pionki na planszy.
Niestety, nie miałem nawet co protestować. Tym oto sposobem spędziłem godzinę, grając w najnudniejszą grę świata. Ale czego się nie robi dla dziecka.
----
Jeśli rozdział Wam się podobał to możecie zostawić gwiazdkę lub jakiś komentarz :)
CZYTASZ
Hey, let's get married // Hemmings [zakończone]
Fanfiction"Znasz to uczucie, kiedy ciemnowłosy mężczyzna, z którym jesteś zaledwie pół roku, klęka przed Tobą i wyznaję Ci miłość, prosząc o to, abyś została jego żoną? I gdy już chcesz powiedzieć "nie" zauważasz twarz swojego ojca, który morduje Cię wzrokiem...