6. "jasne, jutro się jej oświadczę"

2.4K 126 3
                                    

Luke

W wieku dziewiętnastu lat bardzo dużo imprezowałem. Musiałem być na wszystkich imprezach moim znajomych i na każdej z nich wypić tyle, że jeden z moich starszych braci - Ben, musiał po mnie przyjeżdżać. Pamiętam jak wciągał mnie do domu tylnymi drzwiami, które zawsze były otwarte. Dlaczego tylnymi? Bo wszędzie czaiła się Liz i tylko czekała na to, aby zrobić kilkugodzinne kazanie na temat mojej niedojrzałości.

Do tej pory żałuję, że jej wtedy nigdy nie słuchałem, bo kilka miesięcy później przed moimi drzwiami zjawiła się Lauren z informacją o ciąży. Nie byłem do końca pewny czy to moje dziecko, ale gdy tylko Liz się o tym dowiedziała, niemal od razu zaczęła planować ślub. A ja? Mogłem wtedy powiedzieć jedynie "jasne, jutro się jej oświadczę".

Byłem gówniarzem, więc nie za bardzo zdawałem sobie sprawę jaka to duża odpowiedzialność posiadać dziecko. Przekonałem się o tym dopiero wtedy, kiedy Oliver przyszedł na świat i trzeba było wstawać w środku nocy, aby zmienić pieluchę lub dlatego, bo mały miał kolkę. Z perspektywy czasu, jednak cieszę się, że mam go przy sobie. Lubię to gdy wracam z pracy, a on czeka na mnie z rozłożoną planszą do gry w szachy, których swoją drogą dalej nie cierpię, albo to jak przychodzę na jego przedstawienia wystawiane przez kółko teatralne do którego chłopiec uczęszcza. Naprawdę świetnie sobie radzi na scenie i szybko zapamiętuję swoje role.

Od momentu narodzin małego Hemmingsa, automatycznie przestałem pić. Po prostu nie ciągnęło mnie już do tego. Przez siedem lat wypiłem może trzy piwa i dwa kieliszki wódki. To był chyba jakiś instynkt rodzicielski. Więc nie za bardzo rozumiem to co wydarzyło się przedwczoraj.

Oliver pojechał do mojej mamy, a ja poszedłem do mojego przyjaciela - Michaela Clifforda. Odkąd pamiętam on zawsze był wolnym strzelcem i nikim ani niczym się nie przejmował. W wieku dwudziestu dwóch lat przefarbował się po raz pierwszy włosy i to na czerwono. Potem był zielony, różowy i wszystkie inne kolory tęczy. Aktualnie jednak stwierdził, że zaczyna łysieć dlatego wrócił do naturalnego blondu.

Będąc u niego w mieszkaniu zauważyłem całkiem niezłą kolekcję win. Mike twierdził, iż przywiózł je sobie z Włoch i wszystko by było w porządku gdyby nie to, że on nigdy nie był w tym kraju. W każdym razie zlekceważyłem to i poczęstowałem się. Wypiliśmy razem dwie butelki i kiedy chłopak zaczął zasypiać na moim ramieniu, wyciągnąłem telefon i napisałem do Emerson. Nie wiem co mnie w ogóle podkusiło, ale na następny dzień, czytając te wszystkie wiadomości myślałem, że spalę się ze wstydu.

Obecnie znów tkwiłem w "Santa Irwin" z jej sukienką, którą odebrałem od krawcowej. W duchu dziękowałem mojemu siedmioletniemu synowi, że miał taki łeb, aby znaleźć mi tanią, a zarazem dobrą pracownie krawiecką.

Wziąłem głęboki wdech i wystukałem wiadomość do brunetki.

ja: Możesz odebrać już swoją sukienkę

Emerson: Jestem w okolicy, będę za pięć minut

Zastanawiałem się jak ja jej teraz spojrzę w oczy. Nigdy nie było mi tak głupio nawet wtedy, gdy Liz tłumaczyła mi na czym polega seks. Nim się obejrzałem minęło obiecane pięć minut i Emerson stała przede mną ubrana w dżinsowe szorty i białą koszulkę lekko okrywającą jej płaski brzuch.

- Proszę, jeśli chcesz to przymierz ją - powiedziałem podając jej pokrowiec z sukienką.

Unikałem jej wzroku, ale z tego co zauważyłem, ona również czuła się niekomfortowo.

- Dziękuję. Pójdę do przymierzalni - pokiwałem głową i cierpliwie czekałem, aż brązowooka wyjdzie.

- I jak? - usłyszałem po chwili.

Dziewczyna wyszła z przymierzalni i stanęła przede mną. Musiałem przyznać, że krawcowa dobrze wykonała swoją robotę.

- Myślę, że Grayson będzie zachwycony - uśmiechnąłem się lekko, ale Emerson nie odwzajemniła mojego uśmiechu - Coś nie tak?

- Sukienka leży doskonale - powiedziała przeglądając się w lustrze - Ale....

- Ale? - zapytałem i podszedłem nieco bliżej, aby zachęcić ją do dalszego mówienia.

- Kiedy brałeś ślub z Lauren byłeś w stu procentach przekonany co do tego? - zapytała spuszczając wzrok.

- Nie, zdecydowanie nie - usiadłem sobie na jednej ze skórzanych kanap. Oprócz Emerson nie było tu nikogo, więc mogłem sobie pozwolić na odrobinę luzu - Ale podobno wahania są normalne przed ślubem

- Tak, lecz u mnie jest chyba tych wahań za dużo - westchnęła i usiadła obok mnie.

- Co masz na myśli?

- Znasz to uczucie, kiedy ciemnowłosy mężczyzna, z którym jesteś zaledwie pół roku, klęka przed Tobą i wyznaję Ci miłość, prosząc o to, abyś została jego żoną? I gdy już chcesz powiedzieć "nie" zauważasz twarz swojego ojca, który morduje Cię wzrokiem, chcąc powiedzieć "wyjdź za niego, a jak nie to zostaniesz wydziedziczona"? - wyznała, widziałem wyraźny smutek i przerażenie na jej twarzy - Ja niestety znam, aż za dobrze.

Milczeliśmy przez dłuższy czas. Nie do końca wiedziałem co mam powiedzieć i w jaki sposób zareagować na jej wyznanie.

- Nie ważne. Zapomnij o tym co powiedziałam - westchnęła i zaczęła wstawać, ale w tym samym momencie pociągnąłem ją za nadgarstek tak, że dziewczyna znowu usiadła obok.

- Co prawda nie znam tego uczucia, kiedy jakiś facet przede mną klęka - zaśmiałem się - Ale bardzo dobrze wiem jak to wygląda, gdy klękasz przed kobietą z pierścionkiem zaręczynowym w ręce, aby powiedzieć jej jak bardzo ją kochasz. A to wszystko tylko dlatego, że macie razem dziecko w drodze i gdybyś tego nie zrobił to matka powiesiłaby Cię na sznurze.

Emerson uśmiechnęła się lekko. Ucieszyłem się, że może w małym stopniu poprawiłem jej humor.

- Oboje jesteśmy beznadziejni..

- Nie jesteśmy - szybko zaprzeczyłem - Ja byłem jeszcze niewyrośniętym dzieciakiem, kiedy to się wydarzyło, ale Ty jesteś już dorosłą i odpowiedzialną kobietą, więc nikt nie może decydować za Ciebie. Nawet Twój tata, który grozi wydziedziczeniem.

- Tylko już nie ma odwrotu....wszystko jest prawie gotowe.

- I co z tego? Ślub to poważna decyzja i jeśli się wahasz, zrezygnuj - położyłem rękę na wierzchu jej dłoni - Nigdy nie jest za późno by powiedzieć "tak" lub "nie"

- Dzięki, Lu. Trochę poprawiłeś mi humor, jednak to wszystko nie jest takie proste jak się wydaję - powiedziała cicho, patrząc uważnie na nasze dłonie.

- Jeśli chciałabyś jeszcze pogadać to pisz śmiało, jestem ekspertem w dziedzinie ślubów - uśmiechnąłem się - I nie mów do mnie Lu, bo brzmi beznadziejnie.

- Beznadziejne jest to, że nazwałeś królika Grayson - zaśmiała się cicho.

- To był chomik - poprawiłem ją.

- Och, wybacz.

- Ale masz rację to było mega głupie.

Szczerze w tamtej chwili nie spodziewałem się, że Emerson kiedykolwiek jeszcze się do mnie odezwie....

-----

Hej, jeśli rozdział Wam się podobał możecie zostawić po sobie gwiazdkę lub komentarz, bo to bardzo motywuje :)

Hey, let's get married // Hemmings [zakończone] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz