19. The irreplaceble

253 8 2
                                    

Poranek jest bardzo słoneczny. Wstaję z łóżka trochę zdenerwowana. Ubieram się w letnią sukienkę (co jest rzeczą dość nietypową) i schodzę na dół. Słyszę, że na piętrze PJ też już wstał i się szykuje. Nasypuję sobie płatków i włączam telefon. Od razu w oczy rzucają mi się wiadomości od Matta.

„Miłego dnia, Lucy."

„Chociaż jak zobaczysz mnie, nie będzie już taki miły..."

„Żartowałem. Wiem, jak bardzo chcesz mnie zobaczyć."

Uśmiecham się szeroko, co zauważa tata, który właśnie wchodzi do kuchni.

- Dobry humor?

Kiwam głową. Nastrój natychmiast mi się poprawił.

- Kiedy będziecie wiedzieć, że zaliczyliście przedmiot? - pyta.

- Pewnie w tym tygodniu - mówię. - Trochę się boję.

- Będzie dobrze, Lucy.

Podchodzi do mnie i obejmuje mnie ramieniem. Mocno się w niego wtulam i czuję się, jakbym znowu miała pięć lat.

- Dobrze jest być w domu.

Po chwili wchodzi PJ z markotną miną. Robi sobie płatki z mlekiem i z westchnieniem siada przy stole.

- Hej, więcej radości mistrzu! - wołam. - Pomyśl, że już niedługo wakacje.

W odpowiedzi słyszę jedynie kolejne westchnienie. Ja i tata uśmiechamy się do siebie znacząco. Kończę jeść i wspinam się na górę po plecak. W międzyczasie na dół schodzi mama („Nie ma dyskusji, PJ, idziesz do szkoły!). Tata krząta się po swoim gabinecie, PJ chodzi po domu jak mucha w smole, ale w końcu, gdy mamy jeszcze pół godziny do rozpoczęcia lekcji, wyjeżdżamy spod domu. Zerkam przez lusterko na PJ'a, który wygląda, jakby szedł na karę śmierci. Tata też to zauważa i śmieje się.

- Zamówimy dzisiaj pizzę na poprawę humoru, okej? - pyta.

Na twarzy PJ'a pojawia się cień uśmiechu.

Przez straszliwe korki docieramy do szkoły tuż przed ósmą. Żegnamy się z tatą i wychodzimy. PJ wchodzi wejściem dla podstawówki, ja dla liceum. Mimo że nie było mnie raptem dwa tygodnie, czuję się tu jakoś dziwnie, niemal wyobcowanie. Idę do swojej szafki i chowam tam książki na późniejsze lekcje. Ledwo zatrzaskuję drzwiczki, gdy ktoś zakrywa mi oczy dłońmi.

- Zgadnij kto - słyszę znajomy, klarowny głos.

- Matt Montgomery, a któż by inny - mówię, śmiejąc się. Chłopak zabiera dłonie i uśmiecha się szeroko.

- Pomyślałem, że miłym byłoby zaprosić cię dziś do mojego stolika podczas lunchu. Zawsze siedzisz sama, a tak nie może być.

Przygryzam wargę, bo nie do końca odpowiada mi ten pomysł.

- O co chodzi? - pyta Matt, a ton jego głosu nie jest już tak wesoły.

- Pomyślałam, że... jeśli spotkam gdzieś Archiego i ten będzie chciał ze mną rozmawiać... że może spróbuję jakoś odbudować naszą relację i... och, nie patrz się tak na mnie.

Matt głośno wzdycha.

- To nie możecie sobie pogadać na przerwie, a na lunchu usiądziesz ze mną? Myślałem, że jestem trochę wyżej od kolegi, którego ledwo znasz.

- Czy my naprawdę kłócimy się przez głupi stolik? Ty masz kolegów, Archie nie ma nikogo.

- To nie moi koledzy. Nie lubię większości z nich.

Unexpected Love //PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz