1// Jeden zero dla mnie, panie Cottano

1.3K 62 3
                                    

Odetchnęłam głęboko, kończąc wypełniać papiery do szkoły. Stojąca na stoliku obok herbata zdążyła już dawno wystygnąć, a niebo za oknem przybrało ciemne kolory. Słońce zaszło kilkanaście, może kilkadziesiąt minut temu, w zamian pozostawiając jasny, pełny tajemnic księżyc. Miliony małych, jasnych punkcików lśniło wokół niego, jakby był gwiazdą, którą każdy chciał podziwiać.

Z kubkiem w ręce podeszłam do drzwi balkonowych, otwierając je z cichym zgrzytnięciem. Chłodne powietrze zderzyło się z moim rozgrzanym ciałem, a dreszcz przeszedł mi po plecach. Owinęłam się szczelniej kocem, którym byłam okryta i spojrzałam do góry. Noc była zdecydowanie moją porą. Mogłam odetchnąć morskim powietrzem i poczuć przyjemne zimno na sobie. Uświadamiało mi to, że naprawdę tu jestem. Szum fal uderzających o pobliskie plaże był jak muzyka dla mojej duszy. Zawsze uwielbiałam obcować z naturą, która nie raz mnie zaskakiwała. W nocy często wychodziłam do ogrodu i siadałam na niedużej, drewnianej ławeczce ukrytej wśród drzew. Rozkoszowałam się wtedy każdym powiewem wiatru, zapachami roślin, kwiatów kwitnących niedaleko. Mój umysł odpoczywał, przygotowując się do kolejnego zderzenia z rzeczywistością.

Tutaj miało się wszystko zmienić. Po raz pierwszy w życiu mogłam być sobą. Nie Lynette Noraynan, a Rose Hamilton. Zwykłą nastolatką uczęszczającą do West High School w środkowej Californii. Zmieniłam swoje nazwisko, stając się kimś zupełnie nowym, kogo karty pozostawały puste. Mogłam je zapełnić jak tylko chciałam. I wreszcie zaczynałam być szczęśliwa.

Tydzień wcześniej odebrałam klucze od swojego mieszkania. Samochód, którym wyjechałam z domu, porzuciłam przy granicy stanów. Zatarłam za sobą wszystkie ślady, dlatego nic nie wskazywało na to, że jestem właśnie tutaj. Ojciec pomyśli, że ktoś mnie zabił lub uprowadził. Nie przyjdzie mu do głowy, że z Nowego Jorku pokonałam tyle kilometrów, by znaleźć się w tym miejscu, na terenie wroga. Nieprzyjaciel także nie zauważy mojej nagłej wizyty. Tylko najbliżsi współpracownicy ojca wiedzą jak wyglądam. Na zewnątrz byłam dziewczyną z dobrego domu, która miała własnego szofera i rude włosy. Kiedy tylko wychodziłam z domu, zakładałam perukę. Mój naturalny kolor włosów to czarny. Ojciec nie chciał, by ktokolwiek dowiedział się o moim istnieniu. Wtedy byłabym w sytuacji zagrożenia. A ja, jako jego jedyne dziecko, nie mogłam się narażać. Ale tamte czasy już się skończyły.

Przeniosłam wzrok przed siebie. W bliskiej odległości od mieszkania znajdował się ocean. Ze swojego okna w sypialni widziałam plażę ze złotym piaskiem, na której za dnia było mnóstwo osób. Ktoś grał w siatkówkę albo lepił zamek z piasku. Niektórzy serfowali, inni po prostu pływali i cieszyli się słońcem. Ja jednak wolałam to miejsce nocą. Wtedy wydawało się, że jest po prostu opuszczone. Nikt nie krzyczał, nie słychać było rozmów i śmiechu. Ocean też wtedy odpoczywał. Regenerował swoje siły, by zmierzyć się z kolejną dawką spragnionych wody ludzi.

Z cichym westchnieniem wróciłam do środka, zamykając za sobą drzwi. Mój salon był przestronny, a za dnia bardzo jasny. Urządziłam go dosyć skromnie, nie bawiąc się w żadne wyszukane style. Tym, co go wyróżniało, była czerwona kanapa. Uwielbiałam ten kolor. Przypominał krew, ale też symbolizował miłość. Kojarzył mi się z domem, z moją mamą. Zawsze miała na sobie coś w tym odcieniu, choćby głupią szminkę na ustach. Ojciec dawał jej kwiaty w tym kolorze, czym wywoływał uśmiech na jej twarzy. A uśmiech miała piękny i zaraźliwy. Kiedy ona była szczęśliwa, wszyscy wokół również. Emanowała spokojem, radością, pewnością siebie i dobrem.

Na wspomnienie twarzy matki poczułam łzy pod powiekami. Nigdy nie pogodziłam się z tym, co jej się stało. Nie potrafiłam przyjąć do wiadomości, że jej już nie ma. Przez trzy lata żyłam w stanie zawieszenia, jeżeli chodzi o jej śmierć. Do tej pory zastanawiałam się dlaczego. Dlaczego to spotkało właśnie ją, skoro była dobra. Rozsiewała wokół siebie aurę, której nikt nie mógł się oprzeć. We wszystkim znajdowała jakieś pozytywne aspekty, choć nie zawsze było to łatwe. Ja tego nie potrafiłam. Po wiadomości, że jej już nie ma, zamknęłam się w sobie. Podobnie jak ojciec. Nie chcieliśmy o tym rozmawiać, omijaliśmy jej temat szerokim łukiem. Nigdy nie powiedział mi prawdy, dlaczego mama musiała umrzeć. W gazetach przeczytałam, że był to zwykły wypadek samochodowy, ale nie wierzyłam w to. W naszym świecie nic nie było przypadkiem.

Róża CottanoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz