Patrzyłam na śpiącego szatyna, bawiąc się jego włosami. Leżał na brzuchu, a jego lewa dłoń przerzucona była przez moją talię. Wyglądał na takiego bezbronnego i tak bardzo normalnego. Gdy tak na niego patrzyłam, docierało do mnie, że gdybyśmy byli kimś zupełnie innym, może i mielibyśmy jakąkolwiek szansę na związek. Być może nie walczyłabym z nim na każdym kroku, a łączylibyśmy siły. Jednak ze względu na nasze rodziny, nie mogę pozwolić, bym poczuła do niego cokolwiek ponad przyjaźń. Vincent na razie nie podzielał mojego zdania, ale prawda jest taka, że kiedy w końcu dowie się kim jestem, znienawidzi mnie. I nawet fakt, że moja mama była blisko z jego ojcem i dziadkiem nic nie da. Bo jestem córką wroga Cottano. W połowie moje geny są jego genami.
Poczułam, jak jego ciało zaczyna się ruszać, a sam chłopak otworzył oczy. Popatrzył na mnie jeszcze widocznie nie do końca przebudzony, lecz jak jego ustach pojawił się tak szczery uśmiech, że nawet go odwzajemniłam. Lubiłam go w takim wydaniu. Nie było w nim ani groma obojętności. Szczęśliwe iskierki w jego oczach były naprawdę zaraźliwe, nie jak obojętność, która towarzyszyła mu na co dzień.
-Dzień dobry. - przywitał się z poranną chrypką, a jego ciepła dłoń dotknęła skóry na moim brzuchu. Podniósł głowę do góry i pocałował mnie w czoło. Na ten gest cała zdrętwiałam. -Wyspana?
Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę, kompletnie nie wiedząc co zrobić. Jego kciuk delikatnie masował moją skórę, a on patrzył na mnie takim wzrokiem. Czułam wyrzuty sumienia. I to wcale nie z powodu, że znaleźliśmy się w takiej sytuacji, a dlatego, że chciałam więcej.
Więcej jego dotyku, jego wzroku, jego szczęścia, jego obecności. Pragnęłam przedłużyć tę chwilę, bo czułam się dobrze. I szczerze przyznam, że nie mam pojęcia co mną kierowało, ale przysunęłam się bliżej niego i go pocałowałam. Tak po prostu, jakbym zapomniała, kim dla siebie jesteśmy. Wsunęłam palce w jego włosy, delikatnie za nie ciągnąc. Przyciągnął mnie jeszcze bliżej, a później obrócił nas tak, że to ja leżałam na nim. Jedną ręką złapał za moje włosy, a drugą włożył pod moja koszulkę i zaczął nią sunąć po moich plecach. Całowaliśmy się coraz zachłanniej, a nasze gesty stawały się coraz odważniejsze. Pożądanie przejęło nade mną kontrolę i nie interesowało mnie absolutnie nic poza szatynem.
Jęknęłam, gdy ścisnął dosyć mocno za moje pośladki. Momentalnie nie miałam na sobie koszulki i leżałam pod nim. Chwilę patrzył na moje ciało, które aktualnie okrywały tylko białe, koronkowe bokserki. Jego usta zaczęły całować moją szyję, z każdą sekundą znajdując się coraz niżej, aż w końcu doszedł do mojej piersi. Lizał i podgryzał sutek, gdy ręka zajmował się drugą piersią. Drażnił się ze mną, jeszcze bardziej podsycając moje pożądanie. Co chwile jęczałam i ciągnęłam go za włosy. Nie mogąc dłużej znieść jego ociągania, chwyciłam go za rękę i skierowałam ją niżej. Od razu zrozumiał aluzje. Zaczął mnie całować, jednocześnie wkładając dłoń za materiał majtek. Pocierał moją łechtaczkę, a ja wiłam się pod jego dotykiem. Gdy włożył we mnie palca, jęknęłam głośno w jego usta i wygięłam plecy. Nie pozostałam mu dłużna i także zaczęłam pocierać jego penisa.
A później wszystko potoczyło się tak szybko. Szatyn rozebrał mnie i siebie. Nachylił się, patrząc w moje oczy, jakby szukał w nich jakiegoś zaprzeczenia. Ale ja nie myślałam już o niczym innym jak o nim we mnie. Wszedł we mnie i zaczął poruszać się dosyć delikatnie. Jednak po chwili jego ruchy były coraz szybsze i mocniejsze. I skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie było mi dobrze. Czułam się tak, jak nigdy wcześniej.
Kiedy poczułam, że spełnienie jest coraz bliżej, złapałam mocniej za jego skórę na plecach. Wygięłam plecy w łuk, czując nadchodzący orgazm. Przyjemne uczucie rozpłynęło się po moim ciele. Poczułam jak i chłopak kończy we mnie, a później opada na moje ciało, chowając głowę obok mojej szyi. Oboje ciężko oddychaliśmy.
CZYTASZ
Róża Cottano
Fiksi RemajaNazywam się Lynette Noraynan i właśnie uciekłam ze swojego domu. Przemierzam Stany, aby dostać się do miejsca, gdzie kontakty mojej rodziny nie sięgają. Do miejsca, gdzie być może zginę, jeśli ktoś odkryje kim jestem. Do miejsca, w którym chcę zac...