Wysiadłam z auta i od razu znalazłam się w ramionach Dereka. Uśmiechał się szeroko i kręcił mną wokół własnej osi. Iskierki szczęścia w jego oczach i ta radość na twarzy, uszczęśliwiały także i mnie. Jego szept tuż przy moim uchu, że po raz kolejny przyniosłam mu szczęście sprawił, że przytuliłam go jeszcze mocniej. Jego wygrana była moim ulubionym momentem w każdym wyścigu. Po prostu radość ogarniała nasze ciała. A tłum, który wykrzykiwał jego imię i ludzie klepiący go po plecach, dodatkowo potęgowały uczucie euforii.
-Gratulacje Derek! - gdy tylko zostałam postawiona na ziemi, to Lena zajęła moje miejsce. Uśmiechnęła się szeroko i złożyła na jego policzku pocałunek.
Nagle wszyscy zaczęli do nas podchodzić i składać gratulacje. Ogarnęło mnie dziwne uczucie. Ludzie tutaj byli o wiele bardziej mili, weseli. Nawet współzawodnicy podeszli i złożyli gratulacje. I to wyglądało szczerze, nie tak jak w Nowym Jorku. Tutaj ludzie byli zdecydowanie inni.
Odsunęłam się od Dereka i po chwili znalazłam się poza tłumem. Oparłam się o ciemny samochód i odetchnęłam. Dzisiejszy wieczór należy do Gomeza, a ja niekoniecznie muszę tam być. Powinien świętować ze swoimi przyjaciółmi.
-To przypadek, że opierasz się właśnie o mój samochód? - zachrypnięty głos za mną sprawił, że na chwilę moje ciało się spięło.
Powoli odwróciłam się i stanęłam oko w oko z Vincentem. Szczerze przyznam, że unikałam tego jak ognia. Po ostatnich informacjach nie mam ochoty na rozmowy z nim czy kłótnie. Najzwyczajniej w świecie powinnam stąd odejść. Jednak jego czarne spojrzenie było zbyt intensywne. Cały on sprawiał takie właśnie wrażenie. I nie ważne jak wyglądał, czy miał na sobie koszulę, czy zwykłą bluzę, doskonale wiedziałam jaki jest. I świadomość tego powstrzymywała mnie przed zrobieniem jakiejś głupoty.
-Musimy porozmawiać.
Pokręciłam głową i przymknęłam oczy, chcąc sprawić, by zniknął. Jednak on wciąż tam stał, a ja nie miałam jak uciec. Wszyscy, których znałam, stali gdzieś wśród tych wszystkich ludzi i świętowali. Dodatkowo byli całkowicie nieświadomi mojej znajomości z Cottano i wolałabym, aby tak pozostało. Są wspaniałą paczką przyjaciół i nie chciałbym wprowadzać do ich życia chaosu. Dlatego postanowiłam grać. Udawać, że nic się nie stało. W końcu w tym byłam najlepsza.
-Nie wydaje mi się, aby było o czym.
Zmarszczył lekko brwi i spojrzał na coś za mną. Chciałam się odwrócić i zobaczyć o co chodzi, ale nawet nie zdążyłam tego zrobić, bo nagle kolorowe światła i odgłosy syren stały się głośne, a na placu zapanowało zaniepokojenie. Nie miałam dokąd uciec. Nie znałam dobrze tego miejsca i nie miałam swojego samochodu, żeby jakoś się stąd wydostać.
-Do auta, już!
Donośny krzyk Vincenta zadziałał na mnie jak płachta na byka. I mimo, ze nie chciałam z nim w tym momencie mieć nic do czynienia, posłuchałam go. Natychmiast podbiegłam do drzwi i zajęłam miejsce pasażera. I gdy ja zapinałam pas, on już ruszył. Ludzie co chwila pojawiali się przed maską, co było niezwykle irytujące.
Po chwili szatyn skręcił gwałtownie w lewo i przejechał pomiędzy dwoma drzewami ustawionymi bardzo blisko siebie. Po kolejnym zakręcie byliśmy już na prostej, żwirowej drodze. I wydawać by się mogło, że nic nam nie stanie już na przeszkodzie. Nawet już odetchnęłam z ulgą, bo jednak spotkanie z policją w takim miejscu z pewnością miałoby jakieś konsekwencje. Chociaż akurat nad tym bym się zastanowiła, bo w końcu jestem tu razem z Cottano, a oni zapewne mają jakieś kontakty na komisariacie. I kiedy już chciałam o to zapytać, chłopak gwałtownie zahamował, a tuż przed maską pojawiła się śliczna blondynka o przestraszonych, błękitnych oczach. Patrzyła przez chwilę na kierowcę, a później swój wzrok przeniosła na mnie. Strach przemienił się w szok. Czułam na sobie jej niedowierzanie. Gdy Vincent zatrąbił, powolnym krokiem odsunęła się na bok, więc ruszyliśmy dalej. Jednak ja nie potrafiłam oderwać od niej spojrzenia.
CZYTASZ
Róża Cottano
TienerfictieNazywam się Lynette Noraynan i właśnie uciekłam ze swojego domu. Przemierzam Stany, aby dostać się do miejsca, gdzie kontakty mojej rodziny nie sięgają. Do miejsca, gdzie być może zginę, jeśli ktoś odkryje kim jestem. Do miejsca, w którym chcę zac...