5// Och, słoneczko, to tylko kwiaty

823 46 2
                                    

Leżałam w łóżku, w pokoju pogrążonym w ciemności. Zegarek wskazywał już 2:32, a ja wciąż roztrząsałam to, o czym mówił Dominic. Jeżeli wierzyć w prawdziwość jego słów, byłam w dupie. Nie dam rady zapewnić samej sobie bezpieczeństwa. Nie dość, że szuka mnie ojciec, to jeszcze ludzie z Meksyku chcą mojej krwi. A przed nimi nie mam jak się bronić. Jedynym rozwiązaniem jest powrót na łaskę ojca i pogodzenie się z jego wolą. Bo tylko on jest w stanie mnie ochronić. Teraz już rozumiem dlaczego nikt nigdy miał nie dowiedzieć się o mojej tożsamości i po co była ta cała szopka. Zostałam tak upokorzona. Kto by pomyślał, że rodzina może być tak fałszywa.

Z braku lepszej opcji poszłam do kuchni, by napić się wody. Usiadłam na blacie przy oknie i spoglądałam na okrytą mrokiem ulicę. Byłam w dupie. Jeżeli tylko pokaże się w USA, mój los będzie przesądzony. Westchnęłam. Z deszczu pod rynnę, tylko tak mogę nazwać to co się aktualnie dzieje w moim życiu. Uwalniając się od ojca, wpadłam w sidła ludzi, którzy chcą odebrać co ich.

Nagle dostrzegłam dziwny ruch w samochodzie na przeciwnym podjeździe. Zmarszczyłam brwi i przypatrzyłam się uważniej. Byłam w 90% pewna, że ktoś tam jest. Zerwałam się z miejsca i pobiegłam do sypiali blondyna. Zrzuciłam z niego kołdrę i zaczęłam potrząsać jego ciałem.

-Dominic, wstawaj.

-Yhym. - odwrócił się na drugi bok.

-Do cholery, ktoś jest pod domem!

-Co? - spojrzał na mnie jeszcze nieco zaspany i chyba dostrzegł powagę sytuacji, bo natychmiast wstał i podbiegł do komody, z której po chwili wyciągnął broń. - Zostań tu, sprawdzę co się dzieje. I pod żadnym pozorem nie waż się działać na własną rękę.

Pokiwałam energicznie głową, a kiedy wyszedł, usiadłam w rogu pokoju, z daleka od okna, by nikt mnie nie dostrzegł. Nie mam pojęcia kto mógłby mnie tu znaleźć, bo z pewnością nie miałam za sobą ogona.

Po kilku długich minutach usłyszałam męskie głosy zza drzwi. I co najdziwniejsze, oba je kojarzyłam.

-Nie ma tu żadnej Rose Hamilton, do cholery. Nie mam pojęcia co widziałeś, ale to z pewnością nie była twoja znajoma.

-Wiem, co widziałem. -cholera, cholera, cholera. - Jej samochód stoi na podjeździe. Nie wciskaj mi tu jakiegoś szajsu.

Niepewnie otworzyłam drzwi, a wtedy wzrok obu chłopaków spoczął na mnie. Uśmiechnęłam się lekko i spojrzałam w oczy blondynowi.

-Znasz go?

- Tak, niestety.

-No nie wierzę. Naprawdę? Byłaś na tyle nieostrożna, żeby jakiś idiota za tobą dojechał aż tutaj?

-To nie jest żaden idiota, Dominic. To ktoś kogo dobrze znasz, przynajmniej z opowieści innych. Może nie dokładnie jego, ale Joe'go Cottano z pewnością. - wywalił na mnie oczy. - To jego syn. Vincent.

- Do cholery, co ty odpierdlasz? Życie ci nie miłe?

-Cóż, i tak każdy chce mnie zabić, więc dlaczego Cottano również nie mieliby dostać tej możliwości? - wzruszyłam ramionami.

-Rose, - nasz wzrok spoczął na Cottano. - co to wszystko znaczy?

-Rose? Cholera, debilu, czy ty naprawdę myślisz, że to jest jakaś tam Rose? - Dominic patrzył na szatyna jak na idiotę, a ja bałam się tego co zaraz powie. - To jest dziewczyna, której szukają całe Stany Zjednoczone i Meksyk. Jeżeli ty i twoja rodzina jej nie ochronicie, to nikt tego nie zrobi. Chyba że wróciłaby do domu. Ale tego nie zrobi, bo jest na to zbyt dumna, jak cała jej cholerna rodzina! Idę spać.

Róża CottanoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz