Choć starałam się grać szczęśliwą i zrelaksowaną, wewnątrz czułam chaos. Myśli w mojej głowie plątały się i tworzyły niezidentyfikowane wzory, jakich nawet matematyka jeszcze nie wymyśliła. Gdybym miała teraz napisać opowiadanie na lekcję angielskiego, z pewnością nie było by tam ładu i jakiegokolwiek ciągu. Wszystko z innej beczki, nie mogące się złączyć w jedną całość. Nie mogłam skupić się na jednej myśli, czując przez to zdenerwowanie i panikę.
Babcia patrzyła na mnie swoimi piwnymi, dużymi oczami, w międzyczasie popijając herbatę. Wyglądała, jakby czekała aż zacznę coś mówić, ale ja nie wiedziałam nawet od czego zacząć. Czy powiedzieć jej prawdę, coś na kształt prawdy czy wymyślić zupełnie inną, zmyśloną historię, która wskazywałaby na to, że aktualnie układa mi się naprawdę wspaniale i nie potrzebuję pomocy. Babcia miała ten swój instynkt, który podpowiadał jej, że coś jest nie tak. To po niej mama odziedziczyła "wykrywanie" kłamstwa. Dlatego bardzo trudno ją oszukać. Nie wiem jak bardzo musiałabym się starać, by wcisnąć jej zmyśloną historię.
Spojrzałam na Charlie'go, który aktualnie bardziej był zainteresowany wzorkiem na kubku, niż na rozmowie. A raczej jej braku. Nerwowe poruszanie nogą też nam wcale nie pomagało. Widać było, że jest zdenerwowany, a to już prosta droga do tego, by zrozumieć, że coś jest na rzeczy. Człowiek nie denerwuje się bez powodu, to znak, że ma coś na sumieniu. A my oboje mieliśmy tego dużo. W końcu ukrywamy tak wiele przed całą rodzinę.
Gdy babcia odłożyła kubek na stolik, oboje na nią spojrzeliśmy. Najpierw ulokowała swój wzrok na mnie, a następnie na blondynie. I najdziwniejsze w tym jest to, że zaczęła się uśmiechać, a po chwili śmiała się głośno, jakby nasze zachowanie ją śmieszyło. Popatrzyliśmy na nią zdziwieni.
-Och, ależ musicie mieć na sumieniu, skoro oboje milczycie. Aż tak trudno zacząć? - spojrzała na mnie, więc uśmiechnęłam się nieco nerwowo. - Lynette, jak ci się układa w Rosewood? Masz tu jakichś znajomych?
Uniosłam zdumiona brwi, zupełnie nie spodziewając się takiego pytania. Rozpoczęła rozmowę jak gdyby nigdy nic.
-Mam kilku dobrych znajomych i nawet jedną przyjaciółkę. - odparłam zgodnie z prawdą.
-To wspaniale. W Nowym Jorku chyba nie układało ci się w relacjach z ludźmi. - popatrzyłam na kuzyna, który chyba też był mocno zdziwiony, bo patrzył na babcię jakby była obcym przybyszem z kosmosu, który mówi w dziwnym języku. Uśmiechnęłam się.
-Miałam paru znajomych, ale z nikim nie utrzymywałam głębszych relacji.
-Przynajmniej jakiś plus twojej ucieczki. A co ze szkołą?
-Chodzę do liceum niedaleko. Co prawda ostatnio narobiłam sobie troszkę zaległości, ale staram się to wszystko nadrobić. Choć lista zaległych prac jest ogromna. Na szczęście nauczyciele są dla mnie wyrozumiali. - wzruszyłam ramionami, czując ulgę, ze nie pyta o ważniejsze sprawy. Przynajmniej na razie.
-A jakiegoś chłopaka tutaj masz? Czy nadal jesteś niechętna do związków? - uśmiechnęłam się.
Od najmłodszych lat wiedziałam, ze nie chcę się z nikim nigdy wiązać, bo to przynosi tylko same problemy. Jako małą dziewczynka ciągle powtarzałam, że faceci to tylko problemy i ja zawsze będę sama. Rodzina oczywiście śmiała się za każdym razem, gdy to mówiłam, choć gdy podrosłam, ich stosunek zaczął się zmieniać. Nie podobało się to zwłaszcza ojcu, który liczył, że wreszcie znajdę sobie mężczyznę, który będzie godny mnie i rodziny.
Niestety, nie doczekał się idealnego kandydata. Wszystkich, których mi podsyłał, odrzucałam i to w najlepszym stylu. Niewielu wracało po drugą szansę. Po trzecią nie wrócił nikt. Byłam naprawdę niezależna, i choć nikomu się to nie podobało, nie zamierzałam tego zmieniać. Jeżeli miałabym z kimś być, to nie z przymusu. A najlepiej by było, gdybym była sama, może wtedy mój los byłby lepszy.
CZYTASZ
Róża Cottano
أدب المراهقينNazywam się Lynette Noraynan i właśnie uciekłam ze swojego domu. Przemierzam Stany, aby dostać się do miejsca, gdzie kontakty mojej rodziny nie sięgają. Do miejsca, gdzie być może zginę, jeśli ktoś odkryje kim jestem. Do miejsca, w którym chcę zac...