-Lynette.
Czułam się rozkojarzona. Pomimo wojny trwającej pomiędzy naszymi rodzinami, nie wyglądał na rozgniewanego moim przyjazdem ani nie był negatywnie nastawiony. Pomimo swojego milczenia, nie przestawał się uśmiechać. Nie mogłam oderwać spojrzenia od jego czarnych oczu, w których widoczne były iskierki radości.
Harold Vincent Cottano był dla mnie trudny. W sumie jak każdy w tej rodzinie. Różnica polegała jednak na tym, że on nie wyglądał na tego złego. Przeciwnie, na pierwszy rzut oka wydawał się być miłym staruszkiem. W ciemnych oczach, pomimo że zerkały na mnie uważnie, nie było ani grama wrogości. A uśmiech na niewielkich ustach z pewnością nie był sztuczny. Chyba że był jeszcze lepszym aktorem ode mnie. Jeżeli tak, należała mu się olbrzymia nagroda.
Gdy dostałam wreszcie szklankę wody, upiłam łyka. Gdy odstawiałam ją na blat ciemnego stolika, patrzyłam prosto w jego oczy. W głowie nagle pojawiło się wspomnienie, gdy miałam może z 11 lat i akurat odwiedzała nas rodzina.
Zeszłam na dół, gdzie powoli zbierała się cała rodzina. Naprawdę się cieszyłam, bo mieli przyjechać dziadkowie z Kanady, których nie widziałam dokładnie rok. Dziwna sprawa, bo kiedyś jeździłam do nich z mamą bardzo często, a od kiedy rodzice bardzo się pokłócili, jeździ tam sama. Wyjeżdża z samego rana, wiec kiedy się budzę, jej nie ma. Tata mówi mi tylko, że pojechała do rodziców i ignoruje moje dalsze pytania.
Gdy przechodziłam obok gabinetu taty, usłyszałam jak kłóci się ze swoim ojcem, a moim dziadkiem. Robili to bardzo często, ale nigdy tak, by ktokolwiek to słyszał. Tym razem było inaczej, bo drzwi były uchylone, a oni byli bardzo głośno.
-Nie obchodzi mnie to. Joe nie jest groźny, dobrze o tym wiesz. To Harold wciąż pociąga za sznurki. - dziadek był zdenerwowany, bo chodził po pokoju. - Nie możemy siedzieć bezczynnie! Od ich porażki, zależy nasz sukces.
-Tato, dobrze wiesz, że Harolda się nie pozbędziemy. Nie mamy takiej władzy. - tata był zły. Przez szparę miedzy drzwiami widziałam, jak podchodzi do barku i wyjmuje z niego butelkę z dziwną cieczą.
-To musimy ją zdobyć! Harold musi umrzeć, a wtedy łatwo pokonamy Joe'go. A zanim zejdzie z tego świata, musimy mu utrudnić zdobycie większej władzy. A jak wiadomo, to przez dzieci jest się najłatwiejszym celem.
-Co masz na myśli? - głos taty był zaciekawiony.
-Masz wysłać ludzi do Rosewood. Niech znajdą dogodną okazję i zlikwidują dzieciaka Joe'go. Harold się załamie. W końcu to jedyny wnuk. Jego śmierć będzie dla niego bolesna.
Przestraszyłam się tego, co właśnie powiedział dziadek, więc wstałam i szybko pobiegłam do mamusi. Ona nie pozwoli by jakiemuś dziecku stała się krzywda. Ona kocha dzieci, sama mi tak kiedyś powiedziała. Rozejrzałam się i gdy tylko ją zobaczyłam, pobiegłam do niej i mocno przytuliłam się do jej nóg. Natychmiast się schyliła i mnie objęła.
-Co się stało, kochanie? Wystraszyłaś się czegoś? - zapytała bardzo delikatnym, miłym głosem. Zaciągnęłam nosem.
-Tata z dziadkiem chcą zrobić krzywdę jakiemuś dziecku. Nie możesz im pozwolić. Przecież dzieci są niewinne, sama tak mówiłaś.
-Kiedy to usłyszałaś? - popatrzyła na mnie swoimi pięknymi oczami.
-Przed chwilą rozmawiali w gabinecie taty. Mamusiu, dlaczego oni chcą skrzywdzić dziecko? Mówiłaś, że tata nie robi nikomu krzywdy.
-Bo nie robi. - uśmiechnęła się. - Idź pobawić się z kuzynami, a ja pójdę pogadać z tatusiem, dobrze?
Pokiwałam głową i pobiegłam szukać prezentu razem z innymi.
CZYTASZ
Róża Cottano
Novela JuvenilNazywam się Lynette Noraynan i właśnie uciekłam ze swojego domu. Przemierzam Stany, aby dostać się do miejsca, gdzie kontakty mojej rodziny nie sięgają. Do miejsca, gdzie być może zginę, jeśli ktoś odkryje kim jestem. Do miejsca, w którym chcę zac...