Siedziałam na skórzanym fotelu w pięknym, bogato urządzonym gabinecie. Wszystko było wykonane z ciemnych materiałów, a w kominku palił się sztuczny ogień, który nadawał temu miejscu niesamowity, nieco tajemniczy klimat. Potężne, dębowe biurko stało w centralnej części, a na jego blacie wszystko było schludnie poukładane. Za nim znajdowało się okno z widokiem na najpiękniejszy ogród jaki widziałam. A las wokół nadawał wrażenia izolacji i spokoju. Było południe, więc słońce świeciło wysoko na niebie, oświetlając to wszystko na zewnątrz. I choć głosy wokół mnie były głośne, starałam się je ignorować. Całą swoją uwagę skupiłam na naturze. Tylko ona nie sprawiała mi problemów.
Gdy po raz kolejny usłyszałam swoje imię, westchnęłam. Przeniosłam wzrok na Vincenta, który wydawał się być bardzo zdenerwowany i prowadził zawziętą dyskusję z ojcem i Patrickiem. Facet, którego poznałam kiedyś w barze, pracował dla rodziny Cottano. Zdawał się nawet być kimś zaufanym, bo gdy tylko zeszliśmy na dół , czekał razem z panem Cottano w gabinecie. W dodatku doskonale wiedział dlaczego się tam wszyscy spotkaliśmy. Cóż, pozostałych dwóch panów było zdziwionych, kiedy podszedł do mnie i się ze mną przywitał, nawiązując do naszego ostatniego spotkania. I dziś wyglądał jeszcze lepiej niż ostatnio. Czarny garnitur dodawał mu elegancji i charakteru.
Vincent za to od rana wyglądał jeszcze gorzej niż wczoraj. Jakby w ogóle nie spał dzisiejszej nocy. I to akurat by się zgadzało, bo gdy przebudziłam się jakoś nad ranem, nie było go w łóżku. Jednak zaraz zasnęłam, więc pamiętam to jak przez mgłę. Nie mam pojęcia gdzie mógł wtedy być, ale też jakoś specjalnie się nie rozglądałam, więc może tylko mi się wydawało. Martwiło mnie jednak to, że dokładam mu kolejnych zmartwień. I choć wczoraj byłam pewna swojej decyzji, dziś żałowałam, że mu powiedziałam. Od samego rana chodził zdenerwowany, a teraz jeszcze krzyczy i kłóci się z własnym ojcem, który chyba ma już dość ciągłego uspokajania go. Jednak nie za bardzo rozumiem, dlaczego aż tak mu zależy. Nie dałam mu powodu by sądził, że mogłabym być nim zainteresowana. Wręcz przeciwnie, ciągle staram się go od siebie odsuwać. Choć wciąż nie odwołał statusu Nietykalnej. I to zaczynało mnie trochę martwić. Bo nie mogłam mu dać tego, czego chciał.
-Do cholerny, czy możesz przestać wreszcie tyle gadać i panikować bez powodu?! - donośny głos Pana tego domu zmusił mnie do słuchania. Chyba wreszcie milion słów, które wydostawały się z ust jego syna, zaczęły mu przeszkadzać.
-Nie panikować? Chcą ją zabić! Jak mam być spokojny w tej sytuacji? - wywróciłam oczami i spojrzałam na Patricka, który także wydawał się być już znudzony tą konwersacją.
-Wiesz ile jeszcze razy będą chcieli ją zabić? Rose w końcu dołączy oficjalnie do rodziny a wtedy wszyscy nasi wrogowie będą chcieli ją wykorzystać. - uniosłam prawą brew do góry. Ja mam dołączyć do tej rodziny? Nigdy w życiu. - Teraz nawet nie wiemy dlaczego chcą ją zabić.
I nagle trzy pary oczu spoczęły na mojej osobie. Popatrzyłam po kolei na nich wszystkich. Byli zdecydowanie ciekawi o co chodzi. Jednak w oczach Patricka dostrzegłam coś jeszcze. Jakby rozbawienie? Ale czemu miałoby to go bawić. Zdecydowanie musiałam z nim później porozmawiać. Być może dowiem się czegoś nowego.
-Powiedzmy, że to rodzinne interesy. Chyba wolałabym zachować to w tajemnicy. - wzruszyłam ramionami.
Pan tego domu złapał moje spojrzenie i wyglądał, jakby szukał czegoś w moich oczach. Na szczęście dziś byłam w bardzo dobrym stanie psychicznym, więc bez problemu utrzymałam obojętność. Wczoraj za bardzo odkryłam się przed Vincentem i przez to podjęłam szybką, spontaniczną decyzję, która teraz wydaje się być całkowicie nie na miejscu. Wolałabym już poradzić się Charlie'go i to z nim zastanawiać się nad rozwiązaniem problemu. W końcu wie jaka jest sytuacja w Nowym Jorku i z pewnością ma jakieś przydatne informacje. Gdybym tylko mogła jakoś wykręcić się z pomocy Vincenta i jego rodziny, już dawno byłabym w drodze na spotkanie z kuzynem, który dziś rano przyleciał do Los Angeles. Niestety, jako Nietykalna, muszę być tu, gdzie jestem. Właśnie dlatego wolę nie podejmować decyzji pod wpływem emocji. Są nieprzemyślane i zazwyczaj głupie.
CZYTASZ
Róża Cottano
JugendliteraturNazywam się Lynette Noraynan i właśnie uciekłam ze swojego domu. Przemierzam Stany, aby dostać się do miejsca, gdzie kontakty mojej rodziny nie sięgają. Do miejsca, gdzie być może zginę, jeśli ktoś odkryje kim jestem. Do miejsca, w którym chcę zac...