#33

112 13 0
                                    

- Dziękuję.

Peter uśmiechnął się do stojącego ze nim brata. Był mu wdzięczny za pomoc. Czuł, że sam nie dałby rady dokończyć swojej wypowiedzi. To wszystko go dobijało, wyczerpywało. Do tego nie miał z kim o tym porozmawiać. Kamila z nim już nie ma. Z nimi. Jedyna osoba, przy której czuł się pewnie i której mógł powierzyć swoje wszystkie tajemnice odeszła. Bolało, a wręcz skręcało go od środka. Czuł tęsknotę, ogromną tęsknotę, która narastała.

Cieszył się, że brat stara się mu pomóc. Niby drobny gest, ale ogromna ulga dla Petera. Przynajmniej wie, że nie został z tym wszystkim sam. Domen to nie to samo co Stoch, ale każde wsparcie się teraz dla niego liczy.

- Widzę, że tego potrzebujesz - młodszy Słoweniec poklepał brata po plecach.

Peter czuł się odpowiedzialny i natłok obowiązków go pogrążał. Pozostanie w takiej sytuacji samemu nie pomoże mu, nawet będzie jeszcze gorzej.

Domen uśmiechnął się do siebie, następnie odwrócił do stojącej za nimi Alice. Nie opuszczała go ona praktycznie na krok. Bała się zostać sama. Nie chciała skończyć jak poprzednicy, z nożem
w brzuchu bądź kulą w głowie.

Przy Domenie czuła się bezpieczna. Wiedziała, że potrafi ją obronić. Samego siebie również. Mimo, że nie wyglądał na siłacza, bandytę, to jeśli ktoś mu się postawił bądź groziło mu niebezpieczeństwo, ukazywał swoją drugą twarz, mało komu znaną. Alice ją już poznała i wolała młodego Prevca jako cichego, skromnego, pilnego chłopaka.

Delikatnie musnęła jego dłoń opuszkami palców, wywołując ciarki na ciele Słoweńca. Wzdrygnął się, następnie objął ją i przyciągnął bliżej siebie. Peter przyglądał się im z radością. Na początku był pełen obaw. Czy jest odpowiednią dziewczyną dla Domena, czy nie sprowadza go na złą stronę. Martwił się o swojego młodszego brata. Teraz się zastanawiał, czy potrzebnie. Domen sobie świetnie radzi bez jego pomocy, nie musi się już wtrącać w jego życie. Jego młodszy brat już dorósł, w końcu to zrozumiał.

- To się już kończy. Czuje to - Peter pokręcił głową na słowa brata. Nie zanosi się. Nie musi być jednak w takim momencie pesymistą i przynajmniej udawać, że zgadza się ze słowami Domena.

- Może masz rację. Chciałabym żebyś ją miał - nerwowo się roześmiał. - Pozostawiam was samych. Jakby się coś działo, będę w namiocie.

***

Cisza, ciemność, spokój. To właśnie czuł Daniel siedząc w kamperze. Nie wiedział, czy jest mu dobrze, czy nie. Trudno było mu opisać emocje, które w nim teraz przebywały. Nie tylko negatywne. Można było doszukać się nielicznych pozytywnych, które były głęboko ukryte.

Chciał wyjść, skończyć to wszystko, ale nie mógł. Coś go trzymało. Nie potrafił zrobić kroku w stronę drzwi. Leżał skulony na łóżku, z rękami splecionymi za głową. Spoglądał w sufit, jakby starając się znaleźć właśnie tam pomoc.

Zaskoczyła go reakcja Wellingera, że się w nim w ogóle przejął. Jako jedyny poszedł za nim, starając się porozmawiać. Ale on? Nie chciał tego, zbywając chłopaka. Uciekając do kampera, zamykając siebie w środku razem z problemami, które nie odstępywały go na krok.

To nie tak ma wyglądać. Ciągła ucieczka, strach, niechęć, brak zaufania. Nie może im spojrzeć w oczy, bo boi się zobaczyć prawdy. Prawdy, której nie chce poznać.

Daniel podniósł się powoli z łóżka. Pościelił je niebieskim kocem, po czym podszedł do zlewu. Odkręcił kurek i czekał, aż zacznie z niego lecieć woda. Przysunął ręce, a przeźroczysta ciecz zaczęła po nich spływać. Nachylił się przemył twarz chłodną twarz wodą. Działała na niego jak orzeźwienie. Zakręcił kurek i odsunął się od zlewu.

Obóz TajemnicOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz