Rozdział 23 " Nieznany przyjaciel."

304 33 0
                                    

                                            

Rżenie koni i stukot kopyt zdawało się słyszeć już przed wjazdem do koszarowych lasów, gdzie oddział Kapitana Crossa tuż przed wschodem słońca, wyruszył na poranny trening. Niebo nad ich głowami, tego dnia skryło się za ciemnymi, burzowymi chmurami. Mlecznobiała mgła spowiła wąską leśną ścieżkę. Pierwsze krople deszczu, jak kryształki lodu uderzyły o suchy grunt i łopoczące w porywie wiatru peleryny.

- Deszcz? - szepnęła Lunar, spoglądając w górę.

Tuż nad ich głowami w koronach drzew, między powykręcanymi, suchymi gałęziami, zawisło kłębowisko niemal czarnych obłoków. Z czasem widoczność zdawała się zanikać a droga rozmazywać przed oczami. Deszcz z każdą chwilą zyskiwał na sile, pchany zimnym wiatrem, spływał grubymi strugami po zwiadowczych płaszczach. Ziemia tak rozmiękła pod ciężarem wierzchowców zapadała się, rozchlapując na boki błotnistą kałuże.

- Przybiera na sile. - stwierdził Eliot jadący tuż za Lunar. - Widoczność podupada. Co robimy Kapitanie?

Cross zmrużył oczy zarzucając na głowę obszerny kaptur.

- Zawracamy? W takich warunkach trening to samobójstwo! - krzyknął za nimi Colin.
- Proponuję przeczekać tą ulewę. - dołączyła Ignis.

Sina i Mathew jadący tuż za Dowódcą jako jedyni milczeli czekając na rozkazy, które dziwnym trafem nie nadchodziły a warunki z każdą kolejną minutą grały na ich niekorzyść.

- Kapitanie! Za dwa dni wyprawa! Nie możemy ryzykować swoim zdrowiem. Zawracajmy! - krzyknęła Lunar, zrównując tempo z mężczyzną.
- Ile wypraw przeżyliście do tej pory? - zapytał ich niespodziewanie Johnatan a jego głos choć opanowany, nosił w sobie cień irytacji.
- Pięć, Kapitanie. - rzekła Noel. - Jakie to ma znaczenie?
- Czy pośród tych pięciu wypraw, zdarzyła wam się ulewa?

Zapadła cisza, poprzedzona stukotem końskich kopyt, szumem wiatru przedzierającego się przez gałęzie i uderzającym o ziemię, zimnym deszczem.

Cross uśmiechnął się pod nosem.

- Tak też myślałem. - szepnął, dodając już głośniej i wyraźniej zwracając się tym samym do swojego oddziału. - To jest dobry moment, by poćwiczyć manewr w takich warunkach. Nie jesteśmy w stanie stwierdzić, kiedy złapie nas deszcz na wyprawie. Pamiętajcie, że sygnały dymne w kontakcie z wodą stają się bezużyteczne! Całą formacje może szlag trafić! Rozumiecie co to może oznaczać?!

- Tytani mogą wedrzeć się w głąb szyku i rozbić flanki. - rzekł Eliot z powagą w głosie.
- Dokładnie. - potwierdził Kapitan. - Więc zamiast panikować, weźcie się w garść do cholery i przestańcie jęczeć!

Wszyscy jak na rozkaz przytaknęli, zarzucając na głowę kaptury, by choć częściowo ochronić się przed przenikliwym zimnem. Sina choć bardzo się starała, to nie potrafiła się skupić na symulowanym zwiadzie. Jadący obok Methew był tego głównym powodem. Mimo, że od rana aż do teraz nie zamienił z nią słowa, ba nawet nie spojrzał w jej kierunku, uspokajało ją wewnętrznie. Jednak wspomnienia z tamtej nocy pozostały w pamięci. Widząc Bordera po raz pierwszy od napaści, myślała, że jej żołądek z nerwów podskoczy do gardła. Jednak on zdawał się nawet uwagi na nią nie zwracać. W nikłym poranno mglistym świetle brunetka dostrzegła na jego twarzy dojrzałe sińce, zadrapania, oraz rozciętą dolną wargę. Obie dłonie miał okaleczone i obandażowane.

Metody dyscyplinarne Levi'a może i były brutalne ale jak widać odniosły skutek. Border najwyraźniej spokorniał przez ten czas pobytu w izolatce.

- Raven, flara! - dobiegł do niej głos Kapitana i tym samym wybudził z letargu.

Dziewczyna sięgając do kabury zawieszonej przy siodle, wyciągnęła race. Po chwili rozległ się huk a zielona wstęga dymu przecięła na wskroś burzowe niebo. Deszcz jednak był na tyle silny, że rozwijał sygnał dymny i już po chwili nie było po nim śladu.

Ostatnia misjaWhere stories live. Discover now