Rozdział 7 „Rozmowa"

449 42 10
                                    





Siedziałam na dachu zamku, nadal mając w pamięci rozmowę sprzed kilku minut. Bolało mnie to, że nie byłam w stanie być szczera z Sarą, tak jak ona tego ode mnie oczekiwała. Chciałam ją chronić przed złem tego świata, dlatego postanowiłam wziąć ją ze sobą. Sama nie poradziłaby sobie w podziemnym mieście, a poza tym, zawsze marzyła by uciec od tej pieprzonej, śmierdzącej zgnilizną dziury, w której tylko szczury mogły przetrwać.

Szczury było najtrudniej wytępić.

Sarah, mimo swojej odwagi, zadziornego charakteru i beztroski, była jeszcze dzieckiem, a przynajmniej odnosiłam takie wrażenie. Dlatego to normalne, że troszcząc się o nią, musiałam ją chronić, nawet za cenę naszych relacji. Sarah i Angelo byli moją jedyną rodziną, jaka mi pozostała.

Przymknęłam oczy, wdychając świeże, chłodne, leśne powietrze, po czym uchyliłam je ponownie, dostrzegając w oddali cień, jaki padał na jeden z murów.

- Mam nadzieję, że lepiej walczysz niż kłamiesz.

Drgnęłam, słysząc dobrze mi znany niski, chłodny głos. Przez chwilę siedziałam nieruchomo, zastanawiając się, co powiedzieć. Jego słowa brzmiały tak, jakby przysłuchiwał się mojej rozmowie z Sarą od dłuższego już czasu. Zirytowało mnie to. Spojrzałam gniewnie przez ramie. Stał w oddali oparty o mur z założonymi na piersi rękami. Jego twarz skryta była w cieniu wysokich drzew.

Zmarszczyłam brwi.

- Bez obaw. Walczę lepiej, niż nie jeden zwiadowca.

W odpowiedzi brunet tylko prychnął. Nastała między nami niezręczna cisza. Odwróciłam więc głowę z powrotem w stronę gwiazd. Chłód jaki czułam dotychczas, był niczym, w porównaniu do tego, jaki czułam teraz, w obecności tego mężczyzny. Jednak, patrząc na grafitowy firmament nad swoją głowa, złagodniałam, a moje mięśnie rozluźniły się pod wojskowym mundurem.

- Dlaczego ją okłamałaś?

Usłyszałam za sobą jego znudzony życiem głos. Milczałam dłuższą chwilę, myśląc nad odpowiedzią. Żadna sensowna nie przyszła mi do głowy, dlatego też odpowiedziałam pytaniem na pytanie, jednocześnie wstając i prostując zdrętwiałe plecy.

- Skąd ta pewność, że to kłamstwo? – zapytałam, patrząc na niego z boku.

- Twoje oczy. – rzucił obojętnie. – Jest w nich więcej prawdy, niż mogłabyś się spodziewać.

Uniosłam jedną brew do góry, w oznace zdziwienia. Moje usta otworzyły się, by coś powiedzieć, jednak za chwilę się zamknęły. Levi odszedł od murów, by stanąć po drugiej stronie dziedzińca. W świetle księżyca mogłam się bliżej przyjrzeć jego rysom twarzy, czy też samej jego posturze. Był młodym, dorosłym mężczyzną o kruczoczarnych włosach, których kosmyki grzywki opadały mu na półprzymknięte oczy, o oceanicznym, głębokim acz chłodnym kolorze. Ciemne, cienkie brwi miał ściągnięte w dół, przez co wyglądał na wiecznie znudzonego człowieka. Ubrany był, jak wszyscy, w mundur zwiadowczy. Jedynym wyjątkiem w ubiorze, który odróżniał go od reszty, był biały fular, związany pod szyją. Jego postawa, nienaganny wygląd i mimika twarzy świadczyły o tym, że stoi przede mną sławny kapitan oddziału specjalnego, o którym tak wrzało w całej siedzibie, jak i poza nią.

Mimo awangardowego wyglądu, nie było w nim nic wyjątkowego. Jego wiecznie znużona ekspresja odstraszała ludzi na kilometry, głos przyprawiał o dreszcze, a oczy były tak zimne, jak dno oceanu w porach mroźnej zimy.

Ostatnia misjaWhere stories live. Discover now