Rozdział 2 „Informator"

613 47 2
                                    



Stohess. Kilka dni po ceremonii dołączenia do korpusu żandarmerii.

Stała w szeregu członków korpusu żandarmerii czekając, na audiencje u samego króla. Kadeci niespokojnie przystępowali z nogi na nogę, czując buzujące napięcie, przed wizytą patriarchy. Zewsząd słychać było szepty, krzyki z zachwytu i niedowierzania. Sina westchnęła, spoglądając w bok, na wyższą od siebie brązowowłosą dziewczynę, o dużych zielonych oczach. Jako jedyna z całego oddziału żółtodziobów, nie zdawała się przejmować całym tym zamieszaniem, co poniekąd brunetkę zaintrygowało. Jednak nie wdając się w żadne dyskusje z kimkolwiek, stała na baczność i czekała. Pomieszczenie w jakim się obecnie znajdowali, wypełnione było po brzegi przepychem. Złote obramowania zdobiły futryny, od których odbite promienie słońca raziły brunetkę w oczy. Ale nie tylko to ją raziło, wszystko tutaj od podłogi po ściany, majestatyczne obrazy, czy sufity wprawiało ją o zawrót głowy. 

Wprawiało ją wręcz o mdłości...

- Dajecie wiarę? - wykrzyknął blond włosy chłopak o intensywnie niebieskich oczach. - Staniemy twarzą w twarz z samym królem tego świata!

- Gdy uściśniesz mu dłoń, zapewne nie umyjesz tej ręki przez długi czas. – zaśmiał się niższy o głowę brunet. Jego nastroszone włosy, niczym kocie futro połyskiwało w promieniach słońca.

Dziewczyna o rudych, kręconych włosach uspokoiła ową dwójkę, zwracając się do kobaltookiej.

- A Ty Sina, nie jesteś podekscytowana wizytą w sali tronowej ?

Niespecjalnie, pomyślała będąc wręcz zdegustowana, że musi sterczeć tutaj z bandą nieznanych jej osób, by wysłuchać wyuczonej na pamięć regułki, zaraz po przekroczeniu progu, tego jakże "Dostatniego królestwa". Jednakże, by zachować pozory minimalistycznego zainteresowania tym całym cyrkiem, musiała udawać względne podrygi ekscytacji. Dlatego też westchnęła, zdobyła się na najbardziej wymuszony w swojej historii życia uśmiech i spojrzała na kadetkę obok.

- Oczywiście, że jestem. – przytaknęła fałszywie. - Jednak podróż z obozowiska Shiadisa do Stohess wykończyła mnie niezmiernie, dlatego czekam aż będę mogła odpocząć i w pełni zregenerować siły.

- W sumie ... - rudowłosa przez chwilę tkwiła w domysłach. – Podróż trwała trzy bite dni. Nie mieliśmy jeszcze szansy na porządny odpoczynek.

Spoglądając na Sine czarnymi jak dwa węgle oczami, uśmiechnęła się promiennie, łapiąc dziewczynę niespodziewanie za ramie i przyciągając do siebie w iście koleżeńskim geście. Sina napięła mięśnie, jednak nie zaprotestowała. Nie mogła tego po sobie poznać.

- Kiedy audiencja u króla się skończy, pójdziesz ze mną i Marco wypić za nasz sukces! – stwierdziła, by po chwili wpuścić ją ze swych objęć. Brunetka oddaliła się na bezpieczną odległość, by ta sytuacja już nigdy więcej się nie powtórzyła.

Dotyk ...

Był dla niej czymś, czego starała się unikać przez całe swoje dotychczasowe życie. Kojarzył jej się z bólem, cierpieniem, potokiem łez i zdartym gardłem, gdzie przełknięcie śliny graniczyło z cudem, a tchawica paliła żywym ogniem. Tym dla niej był dotyk. Skóra w momencie zetknięcia się z czyjąś dłonią nieustannie płonęła, wypalając wspomnienia o ludziach, których brudne dłonie bezwstydnie zadawały jej ból. Ten ból został wyryty zarówno na jej ciele pod postacią blizn, jak i tych głęboko usadowionych w pamięci. Dlatego też, by odgrodzić się od kontaktu fizycznego, nosiła rękawiczki osłaniające ją powierzchownie od przeszłości.

Kiedy audiencja minęła, wszyscy udali się do głównej bazy korpusu żandarmerii. Wszyscy poza Siną. Stała na uboczu czekając na dogodny moment, by zniknąć reszcie z oczu i udać się na umówione spotkanie. Gdy ostatni z kadetów zniknął za rogiem, ruszyła w przeciwnym kierunku, zbiegając po schodach na sam dół. Wybiegając z budynku, uderzył w nią chłodny, przenikliwy wiatr, który jednym podmuchem zwiał kaptur z głowy, odsłaniając kruczoczarne, długie włosy, które w blasku zachodzącego słońca mieniły się grafitowymi refleksami. Spoglądając przed siebie szaroniebieskimi oczami, dostrzegła w oddali sylwetkę dziewczyny wyciągającą dłoń. Machnęła w jej kierunku, po czym skryła się za jednym z budynków. Niewiele myśląc Sina podbiegła do niej, chowając twarz pod peleryną żandarmerii. Kiedy była już na miejscu, gdzieś w kącie znad drewnianej skrzyni, łypała na nią para dużych zielonych oczu. Brunetka cofnęła się o krok, przypominając sobie te twarz z rana, przed audiencją.

- Ty jesteś ...

- Mina. – przedstawiła się wyższa o głowę dziewczyna, rozglądając na boki. Podchodząc do kobaltookiej, chwyciła ją za rękaw kurtki i pociągnęła w tylko sobie znanym kierunku.

- Dokąd mnie ciągniesz! – zapytała Sina, siląc się na względny spokój. Mina nie oglądając się za siebie, skręciła kilka ulic dalej, a gdy miała już pewność, że nikt ich nie śledzi. Przystanęła i oparła dłonie o kolana, uspokajając oddech. Kiedy wyprostowała plecy, poprawiła brązowe włosy i wyciągnęła z kieszeni spodni zmiętą kartkę papieru, wręczając ją dziewczynie.

- Tu masz dalsze wskazówki, dotyczące pobytu tego człowieka.

Sina spojrzała na świstek, a następnie na dziewczynę przed sobą.

- Może na taką nie wyglądam, ale jestem dość dobrym informatorem. Angelo mnie tego nauczył, a wiem, że dla niego jesteś kimś wyjątkowym, dlatego postanowiłam go wyręczyć i osobiście przekazać ci wiadomość. – wyjaśniła, uśmiechając się promiennie. Jej twarz w ciepłym świetle pochodni przypominała brunetce zmarłe siostry, zanim cała krew odpłynęła z ich rozciętych gardeł. Na to wspomnienie poczuła ukłucie w sercu, gdyż pamięć o jej rodzeństwie jest jedynym co jej w życiu pozostało. Już nigdy nie ujrzy uśmiechu, iskier tańczących w ciepłych błękitnych oczach. Nigdy nie wypuszczą razem z rąk latawca i wreszcie ... nigdy nie spojrzą nocą w rozgwieżdżone niebo, a wszystko to za sprawą jednego człowieka.

Człowieka, którego dni są policzone.

Dziewczyna skinęła głowa, zaciskając dłoń na zmiętej kartce papieru. Nim jednak odeszła, rzuciłam przez ramie do Miny ostatnie słowa.

- Dziękuję, jestem twoją dłużniczką.

Po czym pobiegła do bazy wojskowej, by się przebrać, spakować najpotrzebniejsze rzeczy i założyć sprzęt do trójwymiarowego manewru.

Wychylając się przez próg drzwi, zauważyła zmierzającą do pokoju dziewczynę. Niewiele myśląc rozejrzała się po pomieszczeniu, mając przed sobą pokaźnych rozmiarów okno. Jedyne wyjście. Zarzucając kaptur na głowę, otworzyła okno stawiając jedną nogę na parapecie. Upewniając się, że sprzęt został dobrze zamocowany, chwyciła za rękojeści, nacisnęła spust, a linki w zawrotnym tempie wystrzeliły, wbijając haki w ścianę, kilka budynków dalej. Odpalając gaz, zeskoczyła z parapetu, podciągając się ku górze, szybując po niebie niczym ptak.

Nadchodzę, pomyślała zagryzając w zęby w narastającym gniewie.

Maria, Rose, przysięgam wam, że tej nocy ... raz na zawsze uwolnię was od cierpienia.

Ostatnia misjaWhere stories live. Discover now