Rozdział 27 Wyprawa za mury cz 3. „Żniwa"

264 32 23
                                    


„Mimo że zgubiłam się
Mimo że zabrnęłam w mrok
Wymieszałam z błotem krew
Ocaleję mimo to."

~ Coma „Pierwsze wyjście z mroku."


Nim nadszedł świt, zwiadowcy szykowali się już do opuszczenia schronu. Ciężkie ołowiane chmury nadchodzące z północnego wschodu, zdawały się przysłaniać błękit czystego nieba. Ostatnie promienie słońca rzucały świetliste cienie na dzikie tereny. Wiatr szarpał pojedynczymi drzewami, jak kępkami trawy, przybierając na sile. Z każdą minutą robiło się ciemniej i chłodniej.

- Zbiera się na deszcz. – szepnęła Hanji, spoglądając w dal. – Pospieszny się! Musimy dotrzeć za mury przed ulewą.

- Tch, jeżeli rozpada się na dobre, sygnały dymne gówno dadzą, a formacja pójdzie się pieprzyć. – Levi zmarszczył brwi, dosiadając swojego wierzchowca. Zawracając konia, obejrzał się przez ramie na swój elitarny oddział. – Pojedziemy przodem. Czekaj na pozostałych, ja dogonię Erwina.

- Levi. – zawołała zanim Kapitan ruszył. – Co z Raven i Borderem ?

Podczas postoju, gdy wartę obejmował Zacharius, dowództwo wraz z Crossem zaszyło się na tyłach wierzy, by w spokoju poruszyć sprawę odnośnie infiltracji na wyprawie. Ich zdaniem nikt nie wykazywał niepokojących zachowań, co według Levi'a mogło być tylko kwestią czasu. Sądził, że zabójca nie wyłonił się do tego czasu, gdyż chciał uśpić ich czujność. Hanji zaś zakładała, że wszyscy są czyści i nikogo nie podejrzewała o zdradę. Zdania zatem były podzielone. Cross obserwując Bordera, przyznał, że poza widoczną niechęcią do jego podwładnej chłopak nie przejawiał morderczych intencji. Współpracował z resztą jak należy. Erwin reasumując dotychczasowe dochodzenia ze strony swoich współtowarzyszy, zalecił Crossowi, by uściślił ochronę wokół Raven, oraz nie spuszczał oka z Methew'a aż do powrotu za mury. Reszta zaś miała się skupić na swoich zadaniach.

- Cross przejął zwierzchnictwo nad tymi dzieciakami. – wyjaśnił, po czym chwycił za wodze i pociągnął do siebie, tak, że czarny koń niemal stanął dęba rżąc doniośle.

– Jazda, ruszamy! - wydał rozkaz. –Wyprawa się jeszcze nie skończyła. - rzucił w stronę swojego oddziału, wymijając okularnicę. Czwórka zwiadowców posłusznie ruszyła za kapitanem a w ślad za nimi pogalopował oddział zaopatrzeniowy. Sina kończąc oporządzać Hadesa podeszła chwiejnym krokiem do Sary.

- Jak noga? – spytała blond włosa z troską. Sina prychnęła.

- Martw się o siebie. Twoja prawa ręka. – wskazała głową ranę. – Nie wygląda za dobrze. Nie przemęczaj się.

- Ty również, Si.

- Zaraz wyruszamy. – westchnęła, patrząc w szmaragdowe oczy przyjaciółki. – Widzimy się pod murem Rose. Pamiętaj, by nie narażać siebie, Saro. Nie wdawaj się w walkę, jeżeli to nie będzie konieczne. – prosiła. – I co najważniejsze! – spojrzała na nią ostrym karcącym wzrokiem. – Nie kładź swojego życia na szali. Nie jesteśmy zwiadowcami. – rzekła z powagą. – Dziś staniemy się zdrajcami.

Sarah skinęła głową, obejmując zaskoczoną brunetkę.

- Uważaj na siebie „siostra" – szepnęła, przyciskając swoje usta do jej ucha.

Sina uśmiechnęła się pod nosem, odwzajemniając gest.

- Nie tak łatwo mnie zabić. Mam przecież ostatnią misję do wykonania. Prawda ?

***

- Prawa flanka, oddział wspierający! – rzekła Sina do kapitana jadącego obok. – Zmiana kierunku!

Ostatnia misjaWhere stories live. Discover now