Rozdział 18

107 8 139
                                    

Jonah

Dwa lata później

Życie złamało mi się na pół.

Podzieliło się, na wszystko PRZED i wszystko PO.

Wszystko PRZED wydaje się nierzeczywistą bajką, a wszystko PO najgorszym koszmarem.

W mojej głowie dopalają się jeszcze resztki wspomnień. Niczym spróchniałe od ognia kłody w palenisku, gdy rozpadają się w proch. Tęsknię za czasami, gdy byłem niezależny od choroby Dee, strachu o nią i wszechobecnej, czającej się w jej spojrzeniu śmierci, której oddech, pomimo upływu czasu, wciąż czuję na karku.

Odeszła, choć wciąż jest obecna. Żywa. Piękna. W moim sercu. Wypełnia je jak zawsze. Trwa w nim, ale ja boję się komukolwiek do tego przyznać.

Widuję ją. Czuję. Jest obok, ale nie mogę jej dotknąć. Boję się, że zniknie, gdy wyciągnę po nią rękę. Więc tylko się przyglądam.

Tęsknię za uczuciem zakochania się. Za czułością. Dotykiem. Smakiem ust. Miękkością skóry. Za wszystkim, co dzieliłem z Dee, ale wiem, że to w tej chwili jest dla mnie nieosiągalne. Po prostu ona jest dla mnie nieosiągalna, a ja nie chcę nikogo innego. To nigdy nie wejdzie w grę. Nie może.

Kocham ją, choć wiem, że musiałem z niej zrezygnować. To było najlepsze wyjście, żeby nie oszaleć.

Z chwilą, gdy się poddałem, niebo dosłownie spadło mi na głowę i przygniotło tak mocno, że do dziś nie potrafię swobodnie oddychać. Poddałem się i z pokorą przyjmuję ten ciężar każdego dnia jako karę za to, że nie potrafiłem być wystarczająco silny. Wiem, że mam się niczego nie spodziewać, niczego sobie nie obiecywać. Muszę żyć, jakbym był martwy. Więc żyję. Na wpół martwy, na wpół żywy, a moje życie płynie dalej. Dzień za dniem blaknie dosłownie wszystko wokoło. Bez niej szarzeje cały świat.

Miałem dwa wyjścia albo się z szarością pogodzić, albo nauczyć z nią żyć. Jeśli bym się pogodził, wygrałbym, bo w końcu bym zapomniał, ale ja nie chcę zapominać, dlatego wybieram to drugie wyjście i uczę z szarością żyć.

Przyzwyczajam się do niej jak do obrazu w czarno-białym telewizorze, a tragiczne wydarzenia zaczynają się zacierać, pomimo że zostawiają ślad w sercu na całe życie. Serce się wycisza i odzyskuje rytm, ale lęk pozostaje. I szarość. Pozostaje też puste miejsce po życiu, które kiedyś wiodłem, ale które powoli zapełnia się codziennością i już tak nie boli. Brakuje mi go jednak i dlatego coraz więcej czasu spędzam na spisywaniu wspomnień, w których kiedyś czułem się szczęśliwy.

Mam trzydzieści lat, a czuję się, jakbym miał dziewięćdziesiąt. Zestarzałem się. Znormalniałem. Zmądrzałem?

Tak.

Dzięki niej. Dee. To ona mnie zmieniła. Cóż z tego, skoro wszystko przepadło. Wszystko zostało zmarnowane. Stracone. Dla niej. Po to, żebym musiał ją zostawić.

Pierwszy raz w życiu to ja kogoś porzuciłem. Nie ja zostałem porzucony, ale to ja coś utraciłem.

Zamykam się sam w pokoju i siadam do laptopa. Znów zagłębiam się w świat mojego życia PRZED.

To mój mały, szczęśliwy świat. Z nią. Z Dee. Ona wciąż tu jest. Ta sama. Zdrowa. Nic jej tu nie grozi. Jest bezpieczna i wciąż w moich ramionach. Jej oczy są wciąż zielone i wciąż mnie nimi uszczęśliwia. Tak bardzo ją tam kocham. Mogę. Oboje jesteśmy szczęśliwi. Przytulam ją, a ona jest dla mnie cierpliwa i wyrozumiała jak kiedyś zawsze była. Rozumie mnie, a ja spijam niebo z jej ust, małymi łyczkami. Chcę być tam gdzie ona. Obiecuję sobie, że już nigdy stąd nie odejdę. Nie wypuszczę jej z rąk.

Chcę odbijać Twoje światłoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz