Rozdział 1

282 13 19
                                    

Jonah

Rano, budzą mnie zatrzaśnięte z hukiem drzwi domu naprzeciwko. Otwieram oczy i wzdycham boleśnie, bo dziewczyna, która się niedawno do niego przyprowadziła, strasznie hałasuje, gdy wychodzi co rano biegać. Nie wiem, czy nikt nie nauczył jej po cichu zamykać drzwi, czy robi to zwyczajnie mi na złość?

Wątpię, przecież nie ma pojęcia o moim istnieniu. Takie dziewczyny jak ona, nie zwracają uwagi na takich chłopaków jak ja.

Jest ósma i wiem, że teraz gdy mnie obudziła, to już nie zasnę, ale to nawet dobrze. Znów śniła mi się adopcja. Nie wiem, czy sen jest zatartym wspomnieniem, czy tylko snem, ale jest przerażający i pomimo że nie chcę go śnić, to on co jakiś czas wraca. Teraz gdy leżę w łóżku, moje serce bije miarowo, ale gdy mi się śni, czuję przez sen, jakby miało wyskoczyć mi z piersi. To jest przerażające uczucie i paraliżuje mnie nawet we śnie.

Leżę w łóżku, w pokoju na piętrze drewnianego, białego domu z mojego snu i choć na ścianach nie ma już planet układu słonecznego, a ja nie jestem małym dzieckiem, to książka o kosmosie wciąż tkwi na półce. Nie było jej w moim śnie, a to przecież tę książkę przez całe dzieciństwo czytał mi tata. I właśnie dlatego, że nie ma jej w moim śnie, to nie potrafię odróżnić, czy sen był tylko snem, czy jednak zatartym wspomnieniem. Nie pamiętam, kiedy mi ją kupił. Czy była tu od zawsze?

Po raz kolejny wmawiam sobie, że to tylko sen. Wstaję z łóżka i idę do łazienki. To trochę tak, jakbym chciał to wyprzeć ze świadomości, bo wiem, dlaczego sen się pojawia. Jakiś czas temu zacząłem się domyślać, że jestem adoptowany. Składa się na to kilka faktów, ale nie chcę z nikim o tym rozmawiać ani nikogo o to pytać. Zwłaszcza rodziców, bo to nie tak, że myślenie o tym mnie dręczy, ale właśnie od tamtej chwili, gdy się domyśliłem, sen zaczął się pojawiać. Wcale nie jestem ciekawy, jak do tego doszło i dlaczego rodzice mnie adoptowali. Wręcz przeciwnie, moja przeszłość wcale nie budzi w mojej głowie pytań. Nie obchodzi mnie, skąd się tu wziąłem, bo najważniejsze jest dla mnie to, że tu jestem. Czuję strach, gdy myślę, że mógłbym być dziś gdzieś indziej i że nie byłoby przy mnie moich rodziców, więc tym bardziej nie obchodzi mnie, gdzie byłem zanim mnie przygarnęli.

W łazience sen wietrzeje mi z głowy. Myję się i staję przed lustrem. Monstrualne znamię wielkości dłoni, na mojej piersi odbija się w lustrze, a ja odwracam wzrok jak zawsze. Mam je, od kiedy pamiętam. Urodziłem się z nim prawdopodobnie, ale nie chcę pytać, bo nie mam pojęcia czy rodzice wiedzą skąd je mam. Przecież prawdopodobnie nie urodziła mnie moja mama, więc pewnie nie znają odpowiedzi. Pewnie musieliby mnie okłamać. Nie chcę myśleć, że byliby w stanie powiedzieć mi nieprawdę. Nie chcę tej niezręcznej sytuacji, dlatego ta informacja też mnie nie interesuje, choć znamię jest powodem wielu moich kompleksów. Nie chodzę na zajęcia na basenie, a przed zajęciami fizycznymi przebieram się w toalecie.

Ubieram jeansy i szarą bluzę z kapturem i schodzę na dół na śniadanie.

— Wszystkiego najlepszego, Jonah! — witają mnie rodzice.

No tak, dziś moje urodziny. Strach ze snu wraca. Natychmiast czuję lęk, że to dziś będą chcieli mi powiedzieć, ale uśmiecham się, a mama wstaje i całuje mnie w czoło. Czuję się skrępowany jej czułością. Kończę dziś szesnaście lat, a ona całuje mnie jak małe dziecko, ale nic nie mogę porazić, że chcę to czuć jeszcze bardzo długo. Zawsze.

— Bardzo cię kocham, Jonah — mówi do mnie i mnie przytula.

— Ja ciebie też, mamo — odpowiadam jej i przewracam oczami, kiedy się ode mnie odsuwa.

Śmieje się z mojego skrępowania.

Nigdy nie zamieniłbym jej na żadną inną matkę. Nie ma pojęcia, czego się domyślam i czasem mnie to złości, bo sen zakrada się do mnie podstępem, gdy śpię i w podświadomości przypomina mi, że powinienem ją o to zapytać, a ja po prostu nie chcę. Chyba liczę na to, że te domysły to moja wybujała wyobraźnia i że wszystko, co podejrzewam, jest nieprawdziwe.

Chcę odbijać Twoje światłoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz