rozdział 10

1.9K 201 339
                                    

Perspektywa: Thomas

-Cześć Frypan. -zawołałem wchodząc do jadalni. Była pusta, lecz ani trochę mnie to nie zdziwiło. Każdy odsypia kac po wczorajszej imprezie.

-Thomas, co ty tu robisz? -zdziwił się wycierając ręce o fartuch kuchenny. Podszedł do mnie klepiąc mnie po plecach.

-Nie piłem, więc chyba tylko ja nie mam kaca.-powiedziałem siadając przy pustym stole.

-Nie zapominaj że ja też nie piłem!-zaśmiał się. W jego głosie dało się wyczuć nutkę żalu. -Ktoś musi ugotować tej bandzie.

-Tak to już jest...-uśmiechnąłem się a po chwili ziewnąłem.

Trwaliśmy trochę w ciszy. Dodam że niezręcznej.

-Thomas...wiem jak to jest stracić cenną osobę. -spojrzałem na niego zdziwiony. Nie wiedziałem że z kimś łączyły go mocniejsze więzi. -Wiem że mogę ci zaufać, Thomas.

Przyjrzałem mu się bliżej. Zaczerwienione oczy, blada cera i smutny uśmiech.

-Możesz mi zaufać Frypan. popatrzyłemm na niego. Chłopak jedynie odwrócił wzrok. Płakał.

-Jesteś pierwszą osobą której o tym mówię...-zaczął.
-J-ja i W-winston byliśmy...parą...-wyjąkał.

Cóż, tego bym się nie spodziewał. Właśnie w takich momentach widać że nie znałem dobrze streferów...

-Naprawdę? -zapytałem głaszcząc go po ramieniu usiłując dodać mu otuchy.

-K-kochałem go...dlaczego do cholery to musiał być on?! -załkał przytulając mnie mocno.

-Masz rację, wiem jak to jest...-szepnąłem. Chłopak po chwili puścił mnie wycierając łzy spływające mu po policzkach.

-Dobra, nie mogę się tak rozklejać. Muszę ugotować tym darmozjadom.- zaśmiałem się oferując mu swoją pomoc z której patelniak chętnie skorzystał.

-Frypan...jak myślisz, spotkamy ich jeszcze kiedyś? -ciemnoskóry oderwał się od krojenia marchewek. Wyglądał jakby się nad czymś głęboko zastanawiał.

-Ja tak nie myśle, ja to wiem.

[...]

Gdy wszyscy zebrali się w jadalni było już grubo po trzynastej.

Wszyscy spożywali przygotowany przeze mnie i przez Frypana jedzenie rozmawiają ze swoimi znajomymi.

-Uwaga! Proszę państwa! -odwróciłem głowę na mizernie wyglądającego Minho.
-Chciałbym ogłosić że jutro o dziesiątej zaczynamy nabory do tak zwanych 'domów'-rzekł przywódca. Każdy słuchał go uważnie nie odrywając od niego oczu.

-Ale co to znaczy?-zapytał jakiś odporniak.

-Zapewne nie byłeś w labiryncie...-chłopak w wieku około czternastu lat kiwnął głową potakując tym samym słowom przywódcy. -Cóż...to, do jakiego domu traficie będzie zależało od tego w czym jesteście dobrzy. Są opiekunowie domów. Na przykład, Gally jest opiekunek budoli. Zajmują się oni budową jak sama nazwa wskazuję.-Wspomniany chłopak wypiął dumnie pierś uśmiechając się z wyższością.

-Jest sporo domów, jednak nie mamy jeszcze kompletu opiekunów.
-westchnął, przechadzając się pomiędzy stołami.
-Dlatego jutro, o godzinie ósmej, przed moim namiotem mają wstawić się osoby które czują się na siłach poprowadzić dany dom. -Gdy skończył ręce większości wystrzeliły w górę niczym petardy.

Pytania, pytania...z czymś mi się to kojarzy...A no tak. Z moim pierwszym dniem w strefie...

-Kartkę z opisami domów oraz wolnymi stanowiskami wywieszę jeszcze dzisiaj około szesnastej. -odpowiedział Minho na któreś z kolej pytanie zadane przez młodszych.

Wszyscy po zjedzonym posiłku rozeszli się w swoje strony.

Gdy już miałem skierować się nad wodę usłyszałem nawoływania.

-Tom! Tom, poczekaj na mnie! -krzyczała Teresa biegnąć przez cały zamieszkany przez nas teren.

Niechętnie odwróciłem się w jej kierunku, nie mogłem przecież udać że jej nie słyszę.

-Tom, pomyślałam że fajnie byłoby spędzić z tobą trochę czasu. Dawno tego nie robiliśmy.-dziewczyno, naprawdę nie mam siły dzisiaj z tobą siedzieć...

Zamiast tego, z moich ust wydostało się:
-Jasne! Czemu nie? -brunetka prawie na mnie wskoczyła ze szczęścia.

-To...em, co robimy? -zapytałem po kilku sekundach niezręcznej ciszy.

-Wiesz, Tom...to, co chciałam zrobić od kiedy cię poznałam w DRESZCZ-u...-Teresa rzuciła się na mnie atakując moje usta swoimi.

Byłem tak zszokowany że potknąłem się upadając na ziemie. Niebieskooka leża na mojej klatce piersiowej całując mnie zachłannie.

Nie oddałem ani jednej jej 'pieszczoty' za to zepchnął ją z siebie tak mocno, że wylądowała półtora metra ode mnie.

-Nigdy więcej tego nie rób! Ba, nigdy więcej się już do mnie nie odzywaj.-wstałem strzepując piach z szarych dresów aby następnie oddalić się szybkim krokiem.

ROZDZIAŁ NIESPRAWDZANY
Wiem że krótki... ale jakoś tak nie chciało mi się tego ciągnąć bo wyszło by bez sensu.

Mam nadzieje że dobrze się bawicie w święta❤️

✔️This is not The End | newtmas Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz