♧2 - Alexander♧

582 58 16
                                    

Isabelle Lightwood z całą pewnością nie była grzeczną dziewczyną. Osiemnastolatka lubiła się bawić, flirtować i wykorzystywać wszystko i wszystkich na swoją korzyść. Włącznie ze swoim błękitnookim bratem, którego z czasem zaczynało to irytować.

To Alexander był tym odpowiedzialnym w rodzinie. Cichy, spokojny i uczynny, zawsze stał na uboczu, w cieniu swojej przepięknej siostry o ponętnym spojrzeniu. Był od niej jedynie cztery lata starszy, ale to on sam musiał utrzymywać rodzinę.

Ich ojciec co prawda jeździł od rynku do rynku, ze swoimi pozytywkami. Nie przynosiło to jednak zbyt wielkiego zysku i Alec musiał dorabiać pomagając ludziom w wiosce. Nie robiło mu to wielkiej różnicy, ponieważ lubił pomagać tylko... Miał pewne marzenie. Trzymał je tylko dla siebie, nie wypowiadając go na głos. Chciałby kiedyś wyrwać się z tej prostackiego miasteczka. Gdzieś, gdzie ludzie, albo chociażby jeden ktoś, nie uważał go za dziwaka, bo kochał czytać książki, bo chciał poznać świat.

Tak, ci wieśniacy byli na tyle zacofani, aby patrzeć na niego krzywo za czytanie książek. Za bycie mądrzejszym od nich. Okropne uczucie, kiedy idąc brukowanymi uliczkami z lekturą w ręku czuje na sobie wszystkie pogardliwe spojrzenia i słyszy obgadujące go praczki. Z czasem stało się to czymś normalnym, że ten czarnowłosy Lightwood to dziwadło. Potem przestało być mu przykro i zaczął ich po prostu ignorować. W końcu ludzie najbardziej boją się tego co nieznane, a Alec właśnie to chciał odkrywać. Poznawać świat, który jest tak wielki i pełen niespodzianek. I czytać, czytać, czytać. Zatapiać się w bajkowe światy spisane na pożółkłych stronicach starych ksiąg.

Najpierw myślał, że traktują go tak, bo nie jest stąd, ale jego siostrę bardzo szybko zaakceptowali. Miał wrażenie, że aż za szybko się przystosowała, doskonale bawiąc się w uwodzenie wszystkich miejscowych i przejezdnych młodzieńców. Nie raz przez to musiał ratować jej skórę, biorąc konsekwencje na siebie, dostając batem po plecach, za grzechy młodszego rodzeństwa.

Isabelle ani razu mu za to nie podziękowała.

A Alec ani razu się na nic nie skarżył.

Ich ojciec o niczym nie wiedział, wiodąc spokojne życie zwykłego kupca z dwójką na wpół osieroconych dorosłych już dzieci. Słodka nieświadomość.

Poranek w Sansthaan rozpoczął się tymi samymi czynnościami co zwykle.  Promienie słońca oświetlały okoliczne pola, barwiąc je na wyraźniejsze kolory. Potem słoneczna poświata sięgała dalej, po okna z białymi framugami i kryte gontem dachy wszystkich domów i sklepów. Mieszkańcy zaczynali przygotowywać się do dnia codziennego. Mężczyźni z dziećmi jedli lub kończyli jeść śniadania przygotowane przez żony i matki. Potem mieli chwilę na całkowite otrząśnięcie się ze snu. A gdy zegar na wieży kościelnej wybijał odpowiednią godzinę zrywali się do swoich prac.

Izzy była okropnym leniem, co nie pomagało jej bratu w utrzymaniu nerwów na wodzy. Czasem na prawdę miał wrażenie, że straci dla niej cierpliwość jednak... Zbyt bardzo ją kochał. Do tego wszystkiego, ich stary ojciec zacząłby się martwić, a tego by Alec nie ścierpiał. Zaciskał więc zęby i próbował dobudzić siostrę.

— Izzy... — potrząsnął jej ramieniem. — Isabelle.

Przeczesał palcami włosy i westchnął głęboko kiedy jedynie mruknęła standardowe "zaraz" i odwróciła się na drugi bok ponownie zapadając w sen.

Postanowił spróbować inaczej. Za bardzo mu się dziś spieszyło.

— Isabelle! Wstawaj, Ian do ciebie przyszedł!

Na to czarnowłosa podniosła się do siadu i spojrzała z błyszczącymi oczyma na brata.

— Jest tu? Na prawdę? — zerwała się i wyjrzała przez okno, a jej szczęśliwa buzia przybrała kwaśny wyraz. — Skłamałeś!

Beauty & Bane | MalecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz