♧10 - Prywatny grzejnik♧

536 54 2
                                    

- Słyszycie? To wilki! Zaklęty zamek musi być gdzieś niedaleko!

Hodge i Leroy siedzieli z tyłu bryczki należącej do bohatera wojennego. Kiedy rozległ się krzyk Roberta, wymieniali zdziwione spojrzenia. Trzej mężczyźni już od dłuższego czasu jeździli po lesie sami. Gdy okazało się, że Alexandra trzeba szukać gdzieś głęboko w leśnych ostępach, reszta mieszkańców miasteczka wróciła do ciepłej i przyjaznej gospody z radością. Choć drzewa dookoła z pewnością nie wyglądały przyjaźnie, z całą pewnością nie były aż tak przerażające, jak opisywał je ojciec Alec'a i Izzy, kiedy z obłędem w oczach wpadł do gospody.

- Co za dużo to niezdrowo - obwieścił Hodge i spojrzał na Lightwood'a.

Długa jazda bryczką sprawiła, że jego siwe włosy były w nieładzie. Nie przestał jednak się rozglądać, rozpaczliwie szukając jakichś śladów ukochanego pierworodnego.

- Musimy już wracać. - dodał Ian, choć nie miał pewności, czy jego słowa dotarły do zaaferowanego Roberta.

Najwyraźniej tak, bo mężczyzna szybko potrząsnął głową.

- Nie! Popatrz tam! - krzyknął i wskazał na coś przed sobą.

Hodge zwrócił uwagę na rosnące przy drodze drzewo. Miało powykręcany stary pień i gałęzie sterczące w najróżniejsze strony. Przez całą drogę Robert opowiadał im o drzewie, które wyglądało jak laska, i o ukrytej drodze. Ian przekrzywił głowę, zmrużył oczy i popatrzył uważnie. Może trochę przypominało laskę, ale z całą pewnością nie było za nim żadnej drogi.

- To jest to drzewo! - zawołał Lightwood, wyczuwając wahanie oficera. - Jestem pewien, że to to drzewo! Błyskawica powaliła je wtedy na ziemię, a teraz znów stoi prosto. Magia musi sięgać aż tutaj...

Leroy nachylił się do przyjaciela i delikatnie stuknął go w ramię.

- Jesteś pewien, że chcesz wejść do tej rodziny? - szepnął i przewrócił oczyma.

Hodge wiedział, że Leroy się z nim drażni, jednak z pewnością trochę prawdy w tym było. Co za dużo, to niezdrowo. Pozwolił Robertowi obwozić się po lesie, bo chciał go zaszantażować i wymusić na nim zgodę na małżeństwo. Ale teraz, skoro nie mogli znaleźć Alexandra, nie było sensu ciągnąć tego dalej.

- Wystarczy. - orzekł Ian i zatrzymał bryczkę. Zeskoczył z kozła i oparł dłonie na biodrach. - Mów gdzie jest twój synalek?

- Bestia go porwała! - powtórzył uparcie Robert.

Hodge zmrużył oczy. Bardzo starał się nie stracić panowania nad sobą, ale mężczyzna, którego miał przed sobą, ani trochę mu tego nie ułatwiał.

- Bestie, potwory... One nie istnieją. Tak samo jak duchy, zjawy i inne upiory nie z tego świata. Zresztą nieważne! - jego głos przybierał na sile, a dłonie same zaciskały się w pięści. - Istnieją za to wilki, odmrożenia i głód!

Leroy zszedł ostrożnie na ziemię i podbiegł do przyjaciela.

- Ian'nie, oddychaj głęboko i policz do dziesięciu. - powiedział.

Hodge zacisnął zęby i przez chwilę wyglądało na to, że zaraz walnie coś lub kogoś pięścią. Po chwili jednak, potężny mężczyzna rzeczywiście nabrał powietrza, tak jak podpowiedział mu towarzysz, i odetchnął. A potem jeszcze raz i jeszcze raz.

- No dobrze. - odezwał się spokojniejszym głosem. - Może po prostu wrócimy już do Sansthaan? Isabelle pewnie czeka na ciebie w domu i martwi się o kochanego ojca.

- Uważasz, że to wszystko wymyśliłem, tak? - pytał Robert.

Najwyraźniej nie zauważył, że oficer wojskowy jest na skraju wytrzymałości. Spojrzał mu w oczy i zapytał:

Beauty & Bane | MalecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz