Ian Hodge był tępą masą mięśni na dwóch nogach. To nie myślało, to potrafiło jedynie komuś mocno przyłożyć. Bynajmniej taka była opinia Alec'a, a wierzcie lub nie, był on najbardziej obiektywną osobą w okolicy. Góra mięśni podpadała mu dodatkowo tym, że przez siostrę próbującą skupić Ianową uwagę na sobie dostawało się niebieskookiemu.
Hodge był oficerem wojskowym. Zapatrzonym w ideały wojny cieciem na usługach króla Garroway'a. Widział w życiu tyle śmierci i zabił tyle niewinnych istnień, że zaczęło mu się przestawiać w głowie. Stał się nieobliczalny i brutalny. Czasem zapominał się tak, że jego nieodłącznemu towarzyszowi, Leroy'owi, potrafił przyłożyć w szale bitewnym. Niestety, nie można mu było odmówić tego, iż posiadał niedźwiedzią siłę.
Któregoś razu, gdy szedł ulicą dumnie napinając mięśnie i prezentując wielką jak drzewo klatkę piersiową, niechcący wpadł na niego biegnąc jeden z odtrąconych przez Isabelle Lightwood kochasi. Gdyby nie Alec... Cóż, prawdopodobnie, rodzice chłopaka znaleźli by jedynie zmasakrowane zwłoki, a nie syna. Ten żądny wojny i krwi dupek zakatowałby go.
Ale dobry samarytanin Alec uratował wdzięcznego młodzieńca z opałów. To oczywiście nie tak, że wyszedł z tego cało. Miał złamany nos, podbite oczy (przez co ledwo widział, gdy zaczęły puchnąć), obite żebra i rozciętą rękę, lecz dzielnie się trzymał, chociaż goiło się to długo. I to wcale nie tak, że z niego jakieś chucherko! Był wysoki i szczupły, ale miał ciało atlety. Dobrze zbudowany i cóż, przystojny. Później Lightwood zastanawiał się co jest z nim nie tak. Powinien ratować piękne, młode damy, a nie porzucone kundle jego siostrzyczki. Tak powoli zastanawiając się nad różnymi tematami, doszedł do wniosku, że żadna panna jeszcze mu się nie spodobała. Ani chłopak. A tego kwiatu w miasteczku nie brakowało. W ten sposób, powoli zaczął domyślać się swojej orientacji. Był stuprocento i na amen...
Aseksualny.
A przynajmniej ciągle jest. Nie spotkał jeszcze osoby, która zachwyciłaby go na tyle osobowością, którą najbardziej sobie cenił, czy choćby wyglądem. Nic. Zero. Żadnych maślanych spojrzeń, ani nastoletnich, wyuzdanych wyobrażeń. Tak jakby ta część niego umarła zanim w ogóle zdążyła się pojawić.
W tym roku wyjazd ojca wyglądał tak samo. Kiedy Robert i Olaf zniknęli mu z oczu Alexandra, ten jedynie wzdychał głęboko i zastanawiał się co ciekawego mógłby jeszcze porobić. Wiedział, że mógłby zacząć trochę ciążącego mu w kieszeni tomu lub zrobić porządki w ogrodzie. Z jakiegoś powodu żadna z tych czynności nie była dla niego na tę chwilę odpowiednia. Potrzebował czegoś, co sprawi, że przestanie rozmyślać o możliwości ucieczki z tego miejsca i bezpieczeństwie ojca.
Wzrok Alec'a zatrzymał się na stosie prania. Kiedyś musi to zrobić. Och, gdyby Izzy nie była tak zapatrzona w siebie! Mogłaby zrobić przynajmniej to. Choć od czasu do czasu!
A tak, musiał poklepać się po policzku i ruszyć do gniazda os. Przy sadzawce zawsze stały praczki plotkując jak najęte. Gdyby teraz tam poszedł, natychmiast zrobiłoby się głośniej, a ich śmiech stałby się nieprzyjemny. Frustrujące. Niestety, nie było na to rady.
Wziął więc naręcze prania i udał się nad sadzawkę. Na miejscu przysiadł przy brzegu i sięgnął po jedną z leżących tam tar rozpoczynając żmudne zmagania z brudnymi ubraniami.
Tak jak przypuszczał, zaczęły paplać o "dziwnym Lightwoodzie." Starał się myśleć o czymś przyjemnym.
— Co robisz? — zaskoczony odwrócił głowę w stronę źródła dźwięku, aż coś strzyknęło mu w karku.
— Pranie, nie widać? — odparł do małej, uroczej dziewczynki z dwoma blond warkoczami i kilkoma piegami na nosie. — Czegoś ode mnie chciałaś?
CZYTASZ
Beauty & Bane | Malec
FanfictionAlternatywna historia Pięknej i Bestii, oparta na filmowej i książkowej wersji, w malecowym wydaniu. To moje pierwsze opowiadanie, które publikuję, więc nie bijcie za niedociągnięcia w fabule ani dodatkowe lub brakujące znaki interpunkcyjne. No i c...