♧14 - Kiedy to dobiega końca...♧

524 52 15
                                    

Hodge zaczynał się denerwować. Ostatnimi czasy robił to, co zawsze - polował, brał udział w zawodach w jedzeniu i zabierał jedną z zakochanych w nim dziewcząt na spotkanie. Wciąż jednak nie dawała mu spokoju myśl o Lightwoodach. Zastanawiał się też, kiedy Lightwood'owy wypierdek wróci.

Robert'a miał z głowy, tego był pewien. Wiedział, że już nie pojawi się w miasteczku, żeby rzucać mu kłody pod nogi. Kiedy czarnowłosy Lightwood wróci stamtąd, dokąd uciekł, nic już nie przeszkodzi ich małżeństwu. 'Tak, ten plan musi zadziałać' - pomyślał Ian, idąc w stronę gospody, gdzie, jak mniemał, czekała go dzienna dawka westchnień zachwyconych panien, uwielbienia mężczyzn i piwa. Jedyne, czego mu brakowało, to drugiej połówki. No i może jeszcze tego, żeby Leroy wreszcie się zamknął.

Przyjaciel nie odstępował Hodge'a na krok i - co ostatnio robił bez przerwy - paplał o Robert'cie, a to utrudniało bohaterowi wojennemu wyparcie przykrego incydentu z pamięci.

— O rany, co za burza. — mówił ciągle. — Całe szczęście nie siedzimy związani pod drzewem po środku lasu, co nie Ian? Tak sobie pomyślałem, że jeszcze nie jest za późno. Moglibyśmy podjechać po niego...

Hodge nie zareagował.

Leroy drążył dalej.

— Bo wiesz, za każdym razem, kiedy zamykam oczy, widzę przed oczyma starego Lightwood'a. A kiedy je otwieram on...

Towarzysz umięśnionego blondyna zamilkł, bo ten stanął przed gospodą i silnym ruchem otworzył drzwi, za którymi stał nie kto inny jak Robert Lightwood.

— No proszę, a chciałem powiedzieć, że nie żyje. — dokończył Leroy szeptem czując, że coraz mniej podoba mu się przebywanie w pobliżu Hodge'a.

Ojciec Alexandra i Isabelle stał w otoczeniu stałych gości gospody. Wydawało się, że zaczerwieniony nos był jedynym śladem po czasie spędzonym w lesie. Wesołe spojrzenia bywalców gospody świadczyły o tym, że Robert nie pisnął słówka o tym co się wydarzyło.

Blondyn rozejrzał się szybko po zebranych i wyczarował najserdeczniejszy uśmiech, na jaki było go stać, i podszedł do starszego, który stał ze skrzyżowanymi ramionami.

Kiedy podszedł wystarczająco blisko, Robert pochylił się ku niemu i wyszeptał złowrogo:

— Chciałeś mnie zabić. Zostawiłeś mnie wilkom na pożarcie!

Hodge teatralnym gestem przycisnął dłoń do serca, jakby słowa tamtego go zraniły.

— Wilkom? — odparł tym samym ściszonym tonem. — O czym ty mówisz? Starość rzuciła ci się już na mózg?

— Nie rób ze mnie głupca. Tak, wilkom, w pobliżu zamku Bestii. - odparł wyjątkowo spokojnie wbijając wzrok w oczy rozmówcy.

— No tak, racja. — powiedział blondyn dobrotliwie i podrapał się po zaroście. — Bo przecież tu w pobliżu stoi wielki zamek, którego nikt nigdy nie widział, prawda?

— Ten zamek istnieje, oficerze. I jeszcze wszyscy się o tym przekonacie. 

 Lightwood rzucił groźne spojrzenie Leroy'owi i Hodge'owi, po czym skinął w podzięce głową w stronę Bathildy, która go uratowała, teraz ogrzewając się przy kominku. Założył płaszcz i wyszedł z gospody nie oglądając się za siebie. Będąc już pod drzwiami domu, przełknął ślinę i westchnął głęboko. Nie miał złudzeń, że to skończy się dobrze. Nie przewidziano tutaj szczęśliwego zakończenia.

**********

W zamku Księcia-Bestię dręczyły podobne myśli. Czas uciekał nieubłaganie, a on wciąż nie mógł mieć pewności, czy wszystko będzie dobrze. Nikt tego nie wiedział. Liczył na trochę spokoju i samotności podczas przygotowań dzisiejszego wieczoru, tymczasem wokół zebrała się publiczność i każdy miał coś do powiedzenia.

Beauty & Bane | MalecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz