Słońce ledwo zdążyło wyjrzeć zza horyzontu, a Alexander był już na nogach. Zza okna słychać było poranny świergot ptaków, a delikatny wiatr sprawiał, że liście drzew szeleściły. Zapowiadał się wspaniały dzień. Gdyby nie chrapanie Isabelle z pokoju na przeciew i to, że był cały obolały. Skręcona kostka spuchła koszmarnie, tak samo jak prawa strona jego twarzy, która przyjęła wczoraj pożądną bombę.
Zdążył opatrzeć swoją nogę i obłożyć lodem twarz, gdy niespodziewanie usłyszał znajome parskanie. Nie, nie jego siostry. Bo gdy wyjrzał na zewnątrz zobaczył panikującego Olafa, który dyszał ciężko i przebierał kopytami stukając nimi o bruk.
— Olaf! — zawołał i kuśtykając tak szybko jak mógł zbliżył się do przerażonego wierzchowca. Złapał go za lejce i zaprowadził do poidła by mógł się napić, poklepując go po boku. — Co ty tu robisz? Gdzie jest... O nie, tata!
Zauważył porwaną uprząż i zadrżał. Coś musiało się stać, i to coś bardzo złego. Olaf nie boi się byle czego, do tego te strzępy pasków... - pomyślał strwożony.
Nie marnując czasu na rozmyślania rzucił się w stronę domu po siostrę.
— Isabelle!
Wpadł do jej pokoju niczym tornado, nie zważając na ból rannej kończyny.
— Na Anioła, Alec, jest dopiero ósma rano, czego znowu chcesz? — spytała leniwie się przeciągając.
— Coś się stało ojcu! Olaf wrócił sam, jest przerażony i ma na sobie dosłownie strzępki uprzęży!
— Dramatyzujesz jak zwykle, pewnie wróci z jakimiś znajomymi czy coś.
Tak jak zawsze odpuszczał siostrze jej wybryki, tak teraz... Przekroczyła bardzo cienką granicę.
— Nigdy nie wymagałem od ciebie niczego. Żyłaś w dostatku. Zawsze z ojcem staraliśmy się dawać ci to, czego tylko zapragnęłaś. Może faktycznie za bardzo chcieliśmy ci dogodzić i sprawiliśmy, że stałaś się tym kim teraz jesteś. Rozpuszczoną, nie znającą ludzi i okrucieństwa życia. To chyba nasza wina. — uśmiechnął się smutno w jej stronę.
Dziewczyna zdezorientowana wytrzeszczyła oczy, na kolejne słowa, wypływające z ust jej brata.
— Przepraszam, siostro. Może gdy będziesz zmuszona zadbać o siebie sama, nauczysz się choć odrobiny pokory.
Z tymi słowami zostawił ją i tak jak stał, wybiegł na zewnątrz. Wskoczył na Olafa i nie bawiąc się w siodłanie popędził go i ruszyli galopem.
Pomyślał, że jego ojciec jechał drogą przez las. Był tego pewien, bo rzadko kiedy wybierał drogę na około, a i Olaf rwał się w tę stronę. Lecz kiedy opuścili znajomą okolicę, między gęste, wysokie drzewa, zaczął się martwić, lecz musiał zdać się całkowicie na pamięć zwierzęcia.
— Prędzej koniku, zabierz mnie do niego. — powiedział głośno, kiedy koń skręcił przy powalonym drzewie.
Las stawał się coraz gestszy, niebo coraz ciemniejsze, ale koń ciągle dzielnie parł do przodu. Alec rozglądał się uważnie szukając jakichkolwiek śladów na wąskiej ścieżce i po bokach. Nagle dostrzegł wóz ojca. Wywrócony, rozbity, a piękne pozytywki ojca piętrzyły się tuż obok. Niestety jego samego ani śladu.
Alexander po raz kolejny ścisnął konia łydkami i zmusił do szybszej jazdy. Ku jego uldze, Olaf biegł pewnie i zdawał się znać tę drogę.
Chwilę później wyrosła przed nimi brama. Za grubymi, stalowymi prętami dostrzegł potężny kamienny zamek i niepokój o jedynego rodzica wrócił. Olaf zarżał. To właśnie tam musi być jego ojciec więc... w drogę. Zeskoczył z konia i szepnął do niego kilka słów dla otuchy, po czym poprowadził za sobą do środka i poprosił, żeby zaczekał na niego. Wbiegł po kamiennych stopniach i zatrzymał. Nie wziął ze sobą niczego, aby się obronić w razie potrzeby. Niestety nie miał w zasięgu wzroku niczego takiego.
CZYTASZ
Beauty & Bane | Malec
FanficAlternatywna historia Pięknej i Bestii, oparta na filmowej i książkowej wersji, w malecowym wydaniu. To moje pierwsze opowiadanie, które publikuję, więc nie bijcie za niedociągnięcia w fabule ani dodatkowe lub brakujące znaki interpunkcyjne. No i c...