Jeżeli rozdział się podoba zostaw coś po sobie ;)
Wchodzę po drabinie na piętro gdzie znajduje się ziemianin. Chcę spróbować z nim porozmawiać oraz zmienić mu opatrunki. Wydaje mi się na pewien sposób.. dobry. Zatrzymuje mnie widok Bellamy'ego siedzącego na skrzynce naprzeciwko mężczyzny. Chłopak jest wyraźnie zamyślony ponieważ nie zauważa mojego przyjścia. Ziemianin wyraźnie udaje, że śpi. Słyszę, że ktoś wchodzi po drabince więc szybko chowałam się w rogu pomieszczenia. Osobą, która wchodzi na górę okazuje się Miller.
– Rozmawiałeś z Arką? – Blake wyrywa się z zadumy i patrzy na chłopaka.
– Rozmawiałem z matką Deek'a. Zaraz rozmawiam z rodzicami Romy.
– Dziękuję. Mam u ciebie dług.
– Ich dzieci zabili ziemianie. Chciałbym powiedzieć, że ich pomścimy. – Mówi podchodząc do ziemianina Nathan.
– Nie zabijemy go.
Miller podchodzi i nabiera czegoś na rękę po czym zwraca się do ziemianina.
– Byłeś straszniejszy gdy byłeś umazany farbą. – Mówi po czym rozsmarowuje mężczyźnie coś na policzku. Ziemianin który uważnie go obserwuje uderza chłopaka mocno z główki na co ten się wywraca. Podnosi się z ziemi i wściekły schodzi na dół.
– Czemu się tam schowałaś? – Pyta Blake nawet się na mnie nie patrząc. Zaskoczona wychodzę z cienia.
– Nie chowam się. – Staram się ukryć zdziwienie.
– Nie, wcale.
– Przyszłam zmienić mu opatrunki. – Mówię wskazując głową na mężczyznę.
– To czemu się nie ujawniłaś?
– Nie chciałam wam przeszkadzać. – Mówię po czym podchodzę do przywiązanego mężczyzny. Zbliżam rękę do jego twarzy ale ten gwałtownie się szarpie do tyłu. Słyszę jak Blake podrywa się ze swojego miejsca i zaczyna iść w naszą stronę. Zatrzymuję go ręką.
– Lepiej będzie jak wyjdziesz. – Stwierdzam nawet nie patrząc na czarnowłosego.
– Ale..
– Nie ma żadnego ale. Mógłbyś chodź raz zrobić to o co cię do cholery proszę. – Mówię mu na co jego twarz staje się smutna. Widocznie przypomniał sobie, że sam użył tych słów do mnie.
– Chciałem tylko powiedzieć byś uważała.. – Mówi i odwraca się kierując do klapy.
– Nic mu nie zrobiłam w porównaniu do ciebie. – Mówię przez co słyszę westchnienie chłopaka. Nastaje chwila ciszy. Czuję, że chłopak mi się przygląda. W pewnym momencie słyszę coś czego bym się nie spodziewała usłyszeć z jego ust.
– Przepraszam. – Szepcze po czym słyszę dźwięk zamykanej klapy. Wzdycham pod nosem.
– Nie chcę ci zrobić krzywdy. Przepraszam cię za nich, gdybym miała siłę to bym ich powstrzymała. – Szepczę do mężczyzny. – Wiem, że nie jestem Octavią ale chcę ci pomóc. Pozwolisz mi na to człowieku lasu? – Staram się zabrzmieć jak najbardziej miło. Mężczyzna lekko drgnął na zwrot jakim go nazwałam. No tak w końcu nasi nazywają go albo potworem albo śmieciem. – Wiem, że rozumiesz co mówię, ale nie musisz mi odpowiadać. – Uśmiecham się do niego delikatnie. Zbliżam ponownie szmatkę do jego twarzy i tym razem już bez większych problemów udaje mi się mu ją wytrzeć. Biorę głęboki wdech i zaczynam odwijać jego przesiąknięty krwią opatrunek. Na widok rany na ręce robi mi się słabo, przez co lekko się krzywię. Muszę się przyzwyczaić do widoku krwi bo podejrzewam, że jeszcze wielokrotnie będę zmuszona na nią patrzeć. Szybko zmieniam opatrunek mężczyzny starając się być jak najbardziej delikatna. – Tak właściwie to jestem Merlyn. – Postanawiam, że mu się przedstawię. W końcu jeżeli chcę by mi zaufał muszę sama okazać mu zaufanie. – Mam dwadzieścia jeden lat. Chociaż jak na to patrzeć to niedługo już dwadzieścia dwa. Chyba nikt z tego obozu nie wie ile mam lat. Nie licząc moich dwóch przyjaciół i teraz ciebie człowieku lasu. – Wiążę ostatni supeł na ręce mężczyzny. Spoglądam na rany na klatce piersiowej ale te goją się prawidłowo więc tylko delikatnie obmywam ich okolicę.
CZYTASZ
Radioactive || Bellamy Blake || The 100
FanficAktualnie nie mam gdzie oglądać serialu, więc książka zawieszona. Rozdziały z początku są dosyć krótkie, w okolicach końcówki pierwszego sezonu stają się one o wiele dłuższe. 97 lat, tyle minęło odkąd ludzkość przez wojnę nuklearną była zmuszona opu...