Jeżeli rozdział się podoba zostaw coś po sobie ;)
[Pov Merlyn]
– Jason, co to tak właściwie jest? – Pytam chłopaka wskazując na dziwne zwierze stojące na tylnych łapach.
– To jest kangur, w dawnych czasach zamieszkiwały Australię. – Odpowiada chłopak miło się uśmiechając.
– Ouh, wybacz mi. Pewnie wychodzę na idiotkę. – Na moje słowa chłopak zaczyna się śmiać.
– W żadnym wypadku. Dziwi mnie, że jest w końcu rzecz której nie wiesz. Wydaje się jakbyś wiedziała wszystko, i myślałem, że to ja wychodzę na idiotę.
– Wiesz, zawsze będziesz górować nade mną w medycynie. Nie wiem całkowicie nic na temat medycyny.
– Ale kompletnie nic? – Chłopak patrzy na mnie unosząc jedną brew.
– Jak widzę krew to kręci mi się w głowie. – Wzdycham z rezygnacją.
– Okej, to teraz nie dziwne, że się nie zagłębiałaś w te tematy. – Zaczynamy się śmiać. – A tak skoro już jesteśmy w temacie to.. może to głupie pytanie, ale czy było dużo sytuacji gdzie miałaś z styczność z krwią, ranami i tym podobnymi?
Chwilę się zastanowiłam nad pytaniem chłopaka.
– Jeszcze za czasów mieszkania na Arce nie miałam z takimi rzeczami styczności, bardziej sektor medyczny się tym zajmował, maksymalnie z czym mogłam mieć styczność to jak przecięłam sobie palec o kant stołu. – Zaczynam chichotać pod nosem, do czego dołącza chłopak.
– Jak można rozciąć sobie palec o stół?
– Wiesz, u nas w kosmosie nie mieliśmy drewnianych rzeczy. Stoły, krzesła czy łóżka były z metalu.
– Ahh, to by wszystko wyjaśniało. Dobrze, kontynuuj a ja ci już nie przerywam.
– O, to tak, na Arce tak jak mówiłam raczej nie miałam styczności z jakimiś urazami. Ale odkąd znalazłam się na ziemi miała styczność z wieloma urazami jak i ranami. Najpierw Octavie zaatakował jakiś ogromny wąż wodny rozcinając jej przy tym nogę. Potem Jasp został przebity włócznią. Później przy próbie odbicia go zaatakowała mnie pantera rozcinając mi brzuch. Widziałam, jak chłopak ginie przez tą dziwną mgłę, byłam świadkiem tego jak mała dziewczynka skoczyła z klifu, tego jak ziemianin przebił siekierą na wylot chłopakowi głowę. Byłam powieszona, postrzelona w ramię. I nawet nie wiem czy jest sens wymieniać resztę. – Wzdycham przypominając sobie wszystkie osoby które zginęły od naszego przybycia na ziemię. Poza ciszą słychać tylko nasze oddechy. Powoli podnoszę głowę spoglądając na chłopaka. Ten tylko patrzy na mnie w zamyśleniu.
– Przecież.. wy wylądowaliście na ziemi jakieś trzy tygodnie temu, jak nie mniej. Nie wyobrażałem sobie, że mogliście tyle przejść. Teraz w moich oczach wzbudzasz jeszcze większy szacunek.
– Oj bez przesady Jason. Bez waszej pomocy prawdopodobnie nie miałabym nawet co myśleć o tym, że wróci mi czucie w ręce.
– Taka moja praca Mer. – Wzrusza ramionami. – Wybacz, że pytam, ale o uszy obiło mi się imię Bellamy, kim on jest?
– Był. – Przerywam mu ponownie spuszczając wzrok. – Był jednym z naszych dowódców. Tylko dzięki niemu tyle z nas nadal żyje. – Przed oczami od razu majaczy mi obraz uśmiechniętego bruneta.
– Był kimś ważnym? W sensie dla ciebie.
– Nie wiem Jason'ie. Na początku strasznie się spieraliśmy i walczyliśmy o władzę. Jednak z biegiem czasu zaczęliśmy się tolerować a nawet chyba lubić.
CZYTASZ
Radioactive || Bellamy Blake || The 100
أدب الهواةAktualnie nie mam gdzie oglądać serialu, więc książka zawieszona. Rozdziały z początku są dosyć krótkie, w okolicach końcówki pierwszego sezonu stają się one o wiele dłuższe. 97 lat, tyle minęło odkąd ludzkość przez wojnę nuklearną była zmuszona opu...