Wchodzę do pokoju z tacą pełną tostów francuskich pilnując, by nie narobić hałasu. Odkładam wszystko na szafkę nocną i uśmiecham się na widok mojej księżniczki wtulonej w poduszkę. Nie spała prawie pół nocy przez te okropne koszmary, a jedyne co mogłam dla niej wtedy zrobić, to pozwolić jej schować się w moich ramionach. Nawet jeśli jej ciało broniło się od tego.
Mam już tego wszystkiego serdecznie dość. Męczy mnie widok ukochanej w takim stanie, a nie potrafiłabym wybaczyć sobie, gdybym nie obudziła się, by pomóc jej poradzić sobie ze strachem i rzeczami, które dzieją się w jej głowie. Proponowałam jej wizytę u psychologa chyba milion razy, ale moje prośby na niewiele się zdały. Lauren twierdzi, że każdy miewa koszmary i nie lata z nimi do psychologa, więc ona też nie będzie. Starałam się ją namawiać, a nawet stosować delikatne szantaże, ale nic nie przyniosło owocnych skutków. Dziewczyna upiera się przy swoim ilekroć próbuję zacząć temat od nowa. Wiem, że to musi być dla niej trudne przyznać sama przed sobą, że potrzebuje pomocy psychologa, ale powinna złamać ten niewidzialny mur niepewności i wyparcia.
Podchodzę do szafy i wyciągam z niej pudełko z płatkami róż, które przygotowałam wcześniej. Wracam do łóżka i rozsypuję płatki po żółtej pościeli. Wiem, że to totalnie przereklamowane, ale z drugiej strony Lolo kocha takie gesty, więc nie przejmuję się zbytnio negatywami. Mam nadzieję, że jak otworzy oczka, to chociaż się przez to uśmiechnie. Kiedy wszystko jest gotowe podchodzę jeszcze do okna i zwijam rolety, by wpuścić do pomieszczenia trochę światła. Z doświadczenia wiem, że kiedy poranne wrażenie, że Słońce wypala ci oczy mija i zdajesz sobie sprawę z tego jak ładna jest pogoda, dzień od razu wydaje się lepszy.
Ponownie obchodzę łóżko dookoła i siadam na jego krawędzi. To moja chwila na adorowanie czystego piękna Lauren Jauregui. Przeklinam w myślach osobę, która właśnie w tym momencie do mnie napisała, gdyż dźwięk przychodzącej wiadomości budzi moją dziewczynę. Szatynka mamrocze coś pod nosem, ale nie rusza się, więc mam nadzieję, że jednak znów zaśnie, lecz cała moja nadzieja lega w gruzach, gdy para cudownych, szmaragdowych tęczówek spogląda na mnie, a malinowe usta formują się w uśmiech. Nawet gdybym chciała to nie mogę nie odwzajemnić uśmiechu. Przez tą ślicznotkę wielki banan sam wskakuje na moją twarz i nie jest to ani trochę ode mnie zależne.
Zielonooka przeciąga się leżąc na plecach i wciąż nie łamiąc naszego kontaktu wzrokowego. Jej zaspane, wpół otwarte oczka w połączeniu z jej prześlicznym uśmiechem wyglądają niezwykle urzekająco i nad wyraz uroczo.
-Dzień dobry, słoneczko - postanawiam zabrać wreszcie głos - zrobiłam ci urodzinowe śniadanie.
Uśmiech mojej dziewczyny poszerza się jeszcze bardziej. Wyciąga rączki w moją stronę i zgina palce jakby chciała coś chwycić. Chichoczę kręcąc głową na jej dziecinne zachowanie. Siedemnaście czy osiemnaście lat, ona i tak zachowuje się jakby miała pięć, ale ani trochę mi to nie przeszkadza.
-Chcę urodzinowy pocałunek.
-Zapomnij, nie umyłaś zębów - droczę się z nią na co robi oburzoną minę.
-Z nami koniec, Karla - odwraca głowę w stronę okna i zakłada ręce pod klatką piersiową.
Wchodzę na łóżko cały czas nie mogąc powstrzymać uśmiechu wywołanego jej zachowaniem. Układam kolana i przedramiona po obu stronach zielonookiej uważając, by nie położyć się na sporych rozmiarów brzuszku. Czasami naprawdę się zastanawiam czy doktor nas nie okłamał i nie urodzą nam się trojaczki. Lauren skrupulatnie unika kontaktu wzrokowego na co powstrzymuję śmiech.
-Nie możesz mnie zostawić, przecież ja cię kocham.
-Pff, trzeba było o tym myśleć wcześniej. Wyprowadzam się - zerka wreszcie w moje oczy co jest dla mnie jak błogosławieństwo.
CZYTASZ
But my heart knows
أدب الهواة-Nie znamy się. Nie wiesz tego. -Masz rację, nie wiem... ale moje serce wie.