Siedzieli oboje w ciszy w tym samym miejscu, gdzie wcześniej sam chłopak i delektowali się tą chwilą. Mogliby tak siedzieć wieki i nigdy się nie opuszczać, ale takie rzeczy zawsze się nie spełniają.
Na linii horyzontu od zachodu słońca powoli stawały się widoczne statki z całkiem charakterystycznym symbolem na żaglu. Na białej tkaninie znajdował się wizerunek czerwonego smoka przebitego na wylot włócznią, każdy kto choć trochę podróżuje ich znał. Statków było więcej niż jeden, dziesięć, a nawet sto. Ich pełne przygotowanie dodawało im gigantycznej pewności siebie. Byli pewni, że nikt się tego nie spodziewa. Do ich głów nie wchodziły myśli o przegranej.
Nocna furia poszedła bliżej klifu, tak że centymetr dzielił go do przepaści. Jego źrenice gwałtownie się zwężyły. Warknął głośno, chcąc się pozbyć z głowy dziwnego dla niego uczucia.
Leć prosto przed siebie.
Słowa ciągle były powtarzane w jego głowie, coraz to głośniej. Nie wiedział, co ma robić. Nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji.
— Szczerbatek, co się dzieje? — do smoka podszedł błyskawicznie szatyn.
Zabij go.
— Czkawka! Uciekaj! — krzyknęła blondynka.
Haddock ledwo, co wykonał unik. Fioletowa plazma przeleciała tuż nad jego głową.
Spojrzał zszokowany na swoją najlepszego przyjaciela, nie wierząc w to co się teraz wydarzyło. To było dla niego niemożliwe, że jego wierzchowiec ktoś komu ufał bardziej niż komukolwiek usiłował go zabić.
Patrzył mu prosto w oczy, bojąc się wykonać ruch. Miał wielką nadzieję, że za chwile smok wróci do swojego normalnego zachowania i zacznie się śmiać na swój sposób. To nie nastąpiło.
— Szczerbatek. To ja, Czkawka. Twój przyjaciel. Największy przyjaciel. — powtarzał.
Dziewczyna przyłożyła otwartą dłoń do ust.
— Czkawka, oni płyną! — wskazała drżącą dłonią coraz to bardziej widocznie statki.
Syn wodza podjął drastyczną decyzję. Widział, że nocna furia celuje w niego i każdy jego zły, i nieodpowiedni ruch może być tragiczny w skutkach. Powoli, najwolniej jak potrafił, sięgnął do kieszeni znajdującej się na po prawej stronie jego pleców. Kiedyś to zabrał Łowcom i był pewny, że tylko to mu pomoże w tej sytuacji.
Jak nie trafi, to nie żyje.
— Przepraszam. — mruknął, po czym rzucił.
Patyk naszpikowany środkami usypiającymi Łowców Smoków trafił idealnie w smoka.
Astrid spojrzała przerażona na Czkawkę.
— Co to jest?
Szatyn stał w tym samym miejscu, kierowało nim dużo emocji. Widział, jak Szczerbatek momentalnie uspokaja się i zapewne za kilka chwil zaśnie. Nigdy nie sądził, że takie coś posłuży mu do ochrony przed swoim przyjacielem. Kiedy zabrał to, myślał, że kiedyś użyje to na jakimś smoku, który będzie zagrażał właśnie jemu i Szczerbatkowi.
Nocna furia upadła i w ciągu kilku chwil zasnęła. Natychmiast ruszył się do niej biegiem. Łzy cisnęły mu się oczu. Nie miał bladego pojęcia, co się wydarzyło. W swoim życiu z takim czymś spotkał się tylko raz, ale dla niego ta opcja teraz była niemożliwa.
— Astrid. — zaczął stanowczym tonem, którego w sobie nienawidził. — Powiedz Stoickowi, że macie stąd jak najszybciej zniknąć.
Dziewczyna pokręciła głową.
— Nie poradzisz sobie sam. — powiedziała. — A szczególnie bez Szczerbatka.
Szatyn rzucił jej wściekłe spojrzenie. Nie panował nad sobą.
— Jak nie chcesz żyć to możesz zostać, ale wiedz, że ja ci pogrzebu nie będę robił. — prychnął.
Hofferson zacisnęła pięści.
— Nie rozumiem cię, Czkawka. — warknęła. — Przed chwilą jeszcze się całowaliśmy. Byłeś do mnie miły, a teraz to mówisz tak, jakby moja śmierć cię zupełnie nie obchodziła! Na Thora powinieneś choć raz opanować swoje humorki i pomyśleć logicznie, że sam nie dasz rady.
Haddock pogłaskał śpiącego smoka za uchem.
— Idź do Stoicka i mu to powiedz. — powtórzył ze złością. — Muszę schować gdzieś Szczerbatka.
Astrid spojrzała po raz ostatni na niego ze wściekłością wymalowaną na twarzy, po czym pobiegła tam, gdzie wcześniej tu przyszła.
Uznała, że nie warto iść znowu całą wyspą kilkanaście kilometrów tylko zrobić to o wiele szybciej innym sposobem.
— Smoku! — krzyknęła, nie wiedząc jak zawołać śmiertnika. — Pomóż mi proszę!
Nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Zdegustowana przeklinając pod nosem poszła dalej, zmierzając w stronę "obozowiska". Mimo tego, że chciała się wyluzować jej myśli nie potrafiły skupić się nad niczym innym niż to, co się wydarzyło niespełna pół godziny temu.
Pocałowała Czkawkę.
Nie potrafiła sama sobie uwierzyć. Mimo tego, że to się naprawdę wydarzyło, to gdy bardziej drążyła temat to po prostu logicznie myślenie nie pozwalało jej tego pojąć.
Z reszta co się stało ze Szczerbatkiem?
Dziewczyna tego nie wiedziała. Nie miała nawet żadnych podejrzeń. Myślała na początku, że nocna furia po prostu udaje i chcę się pobawić, lecz gdy okazało się, że coś się naprawdę stało, bardzo szybko się przeraziła. Nigdy nie sądziła, że takie coś może się kiedykolwiek stać.
Mając dość wszystkich problemów Astrid przyśpieszyła kroku, po krótkim namyśle biegnąc.
Musiała jak najszybciej dotrzeć do wodza i poinformować go o tej sytuacji, każda sekunda się liczyła. Z resztą mimo tej ostrej wymiany słów, to niemożliwe bała się czy coś nie stanie się szatynowi pod jej nieobecność. Pewnie on, by ma ją teraz gdzieś, ale jej zależało i to cholernie bardzo, chociaż starała się to nieustannie ukryć.
Chcąc nie chcąc musiała przyznać, że byłoby z nią źle, gdyby teraz Haddock zniknął.
Na pewno nie potrafiłaby pogodzić się z jego odejściem.
________________________________
Wiem wiem, ze to nie tak dzialalo, wiem ze trzeba bylo tak jakby spojrzec w oczy oszolomostracha, ale na potrzeby tego ff jest to zmienione.
Koniec jednak nie nastapi tak szybko, bo stwierdzilam ze sie przyloze i ze nie zakoncze tej ksiazki tym samym zakonczeniem co 3/4 ksiazek o jws
Z reszta bede starala sie wrzucac rozdzialy bardziej regularnie, co pewnie mi i tak nie wyjdzie, ale mniejsza z tym.
Nowa okladka by ja, bo nudzilo mi sie
1000 słow jest jakby cos
Zostawcie slad i do nastepnego!
CZYTASZ
𝐓𝐀𝐉𝐄𝐌𝐍𝐈𝐂𝐀 𝐉𝐄𝐙́𝐃𝐙́𝐂𝐀 ● Hiccstrid
Fanfiction𝘾𝙯𝙠𝙖𝙬𝙠𝙖 𝙃𝙖𝙙𝙙𝙤𝙘𝙠 ma dość bycia wiecznym popychadłem. Skłania go to do podjęcia drastycznej decyzji. Nie spodziewał się, że skutki opuszczenia Berk będą nad nim ciążyły przez wieczność. Nie wierzył w to, że w pięć lat może się tyle zmien...