Louis nie odzywał się do niego już przez trzy dni.
Wziął sobie do serca słowa Perrie, która powtarzała, by dał mu czas, ale nie sądził, że to będzie tak trudne. Uważał, że siedemdziesiąt dwie godziny bez usiłowania dostania się do pokoju szatyna i tak były sukcesem. Co prawda chciał to zrobić przez większość czasu, ale za każdym razem udawało mu się od tego powstrzymać. Teraz jednak, gdy siedział przy biurku z brodą ułożoną na dłoni, wpatrując się w poruszające wskazówki zegara, który swoją drogą wskazywał prawie dziesiątą w nocy, nie sądził, by wytrzymał choć minutę dłużej.
Nie minęło nawet piętnaście sekund jak zerwał się z obrotowego krzesła, przewracając je. Zignorował to jednak, posyłając fotelowi jedynie krótkie, niezadowolone spojrzenie za nim wyszedł z pokoju, kierując się do drzwi obok. Wiedział, że Louis jest w swoim pokoju. Doskonale słyszał, że wrócił do domu jakieś półtorej godziny wcześniej i nie odstraszyło go nawet to, że nie odpowiedział, gdy zapukał. Nacisnął na klamkę, która na szczęście ustąpiła, więc wszedł do słabo oświetlonego pomieszczenia.
Szatyn z przymkniętymi powiekami i słuchawkami w uszach leżał na łóżku, ale wiedział, że go słyszał. Miał w końcu swój wilczy słuch, więc jeśli nie spał, a wiedział, że nie spał, bo on nigdy nie zasypiał ze słuchawkami na uszach, musiał go słyszeć. Tyle, że nie wykonał żadnego ruchu, dlatego podszedł do łóżka, siadając na jego skraju.
- Przepraszam. - odezwał się po dłuższej chwili, wpatrując w podłogę. - Wiem, że jestem idiotą, ale nie chcę, żebyś mnie ignorował, to męczące. Nie mogę bez Ciebie spać. - ciągnął, wreszcie przenosząc na niego spojrzenie, ale on wciąż trzymał oczy zamknięte. - Louis. - westchnął, palcem wskazującym przejeżdżając w dół jego nadgarstka.
Chłopak nie zareagował, więc zrobił jedyną rzecz jaka przyszła mu do głowy. Przysunął się bliżej, schylając nad nim. Trącił nosem jego szczękę, szepcząc ciche 'Lou, proszę', a kiedy i to nic nie dało, zaczął składać na skórze szyi pojedyncze pocałunki. Dzięki temu, że znajdował się tak blisko, mógł poczuć jak jego oddech przyspiesza, a w końcu prawdopodobnie nieświadomie, odchylił głowę lekko w bok, dając mu tym samym lepszy dostęp do szyi, której nie przestawał muskać ustami.
- Nie złość się na mnie. - wymamrotał, przenosząc usta na szczękę. Nosem przesunął w dół ciepłego policzka, aż dotarł do teraz lekko rozchylonych ust, całując je krótko.
Wtedy Louis wreszcie zareagował, choć nie spodziewał się, że zrobi to tak gwałtownie. Złapał go za ramiona, przerzucając przez swoje ciało, więc wylądował na plecach po drugiej stronie łóżka z wpatrującym się w niego szatynem nad sobą.
Przełknął ślinę, nie mając pojęcia czy wciąż jest zły, bo z wyrazu twarzy chłopaka nic nie mógł odczytać. Ale wciąż miał słuchawki w uszach, więc wyjął je niepewnie, nie spuszczając jednak wzroku z błękitnych tęczówek, wywiercających mu dziurę między oczami.
- Przepraszam. - powtórzył cicho, dotykając jego policzka. - Chryste, powiedz coś. - jęknął.
W odpowiedzi Louis puścił go, podnosząc się z łóżka i jak gdyby nigdy nic podchodząc do biurka, przekładając zeszyty z miejsca na miejsce, prawdopodobnie po to, żeby tylko zająć czymś ręce.
- Louis. - spróbował jeszcze raz. - Już nigdy się do mnie nie odezwiesz? - zapytał, podchodząc bliżej.
Możliwe, że wolał jednak krzyczącego na niego Louisa.
- Kurwa, zostaw to. - zdenerwował się, zabierając mu z rąk wszystkie zeszyty po czym ze złością rzucił je na podłogę mając nadzieje, że to wywoła jakąkolwiek reakcję z jego strony, ale nie wywołało. Szatyn odszedł do szafy, nagle zaczynając robić w niej porządek. - Chyba sobie ze mnie żartujesz. - prychnął, zamykając gwałtownie drzwiczki po czym pchnął go na środek pokoju z bezsilności uderzając pięścią w twardy tors. I to nie spotkało się z żadną reakcją. Chłopak nawet na niego nie patrzył. - Dlaczego taki jesteś? Nie możesz się odezwać? Louis! - szarpnął go za koszulkę, zaraz potem popychając na ścianę. - Kurwa, mów do mnie!
CZYTASZ
Promises
FanfictionNa obrzeżach Atlanty życie wbrew pozorom płynie spokojnie, więc i to należące do Harry'ego Stylesa jest raczej monotonne. Do czasu. A dokładniej do momentu, kiedy w jego domu pojawia się niejaki Louis Tomlinson, dziewiętnastolatek z wymiany z Mich...