Rozdział Dziewiętnasty

5 0 0
                                    

Następnego dnia pojechali do miasteczka obok.

Dom Elijaha Lanka przy Rindge Avenue w Somerville nie różnił się niczym szczególnym od pozostałych.

Dwupiętrowy, beżowy w eleganckim stylu, mógł nie dorównywać fortecom na Becon Hill, ich masywnych kondygnacją, ogródkom niosących się metrami przed wjazdem na posesje jednych z bogatszych ludzi w Bostonie, ale był mały, skromny, tak jak opowiedziała im kobieta, należał on pierwotnie do jego babci, Glorii Lank, która podarowała go w testamencie jedynemu wnukowi. Rodzina Lanków była zamężną, dobrze prosperującą rodziną, słynącą przede wszystkim ogromnym koncernem farmaceutycznym, produkującą leki przeciwbólowe stosowane przy chemioterapiach i radioterapiach, zbili na tym potężny majątek i Yui nawet nie zdawała sobie sprawy jak obrzydliwie bogaci muszą być rodzice Elijaha. Jak potężnymi pieniędzmi muszą dysponować i wpływami, przede wszystkim jak zdołali zatuszować przed uczelnią występki swojego jedynego syna, który nie okazał się być tak grzeczny jak im się mogło wydawać. Wychodząc z auta, rozejrzała się po wąskiej uliczce. Robiło się już ciemno, a wiatr wzmagał się, przywołując chłodne dreszcze przebiegające po plecach Yui.

- Było lato i go nie ma, nie? - zagadnął Bradley. - Podobno jest tutaj tak od lipca. Nie wiem czy im zazdrościć, czy współczuć. Czuje już w kościach to przeziębienie.

- Poczekaj tylko na zimę. Będziemy mieli darmową ślizgawkę.

- Myślałem że wolisz zimę.

- Chociaż ciała się nie rozkładają i nie śmierdzi. Ho, ho, ho.

Przechodząc przez ulicę, samotna latarnia migała nad ich głowami, co dodawało upiornego nastroju a skrzypienie desek werandy gdy po niej stąpali, przyprawiało Bradleya o nikłe dreszcze.

- Żadne światło się nie pali. Może nie ma go w domu? - spytał. - Gramy w papier, kamień, nożyce? Wolałbym wejść przodem, ale ktoś musi zabezpieczać tyły.

- Jak przegrasz, idziesz tyłem.

I zagrali. I znowu przegrał. Nie miał najmniejszej chęci iść tyłem, dostać czymś mocnym w głowę i odpaść z gry. Do teraz śmieją się z niego na komendzie że jego pierwsza akcja skończyła się właśnie w taki sposób, nawet jego partnerka nie daje mu z tego powodu żyć. Ale mus to mus. Męska duma mu nie pozwoli na to, aby wymigiwać się od przegranej. Czuł praktycznie jak włosy stają mu dęba na rękach, gdy przechodził trawnikiem do wyjścia od kuchni. Wyciągając broń dla bezpieczeństwa ją odblokował, nadsłuchując najmniejszego szmeru, kroku. W pewnym momencie mógł słyszeć swój własny oddech i bijące serce.

Usłyszał głos Yui, walenie pięścią do drzwi. Cisza.

Zatrzymał się przy rynnie, nadsłuchując każdego głosu, czegokolwiek, chociaż w pewnym momencie słyszał tylko walące serce w piersi.

Kilkukrotnie uderzenie i trzask. Podniesiony głos Yui, krzyczący "Policja, nogi szeroko i pod ścianę!". Nie słyszał żadnego odzewu. Kobieta poruszała się po domu wolno, widział jej cień gdy przemieszczała się po pomieszczeniach.

Wychylając się zza rynny, zauważył że drzwi są uchylone. Podstęp? Wyszedł już? Wiedział że będziemy go oczekiwać.

Dopiero po chwili zauważył samotnie stojącą pod ścianą domu białą.. Zamrażalkę? Przeszły go dreszcze. To tam trzymał zwłoki Anny Brooke?

- Bradley! - nagły krzyk sprawił że oprzytomniał. Raczej nie krzyk, a podniesiony głos kobiety. Wślizgnął się do domu, trzymając na linii broni latarkę, wbiegł po schodach do góry. Snop światła padł od razu na niezidentyfikowany przedmiot na meblościance, latarka mu upadła a on krzyknął. - Już wiemy gdzie je trzymał. Jak trofea.

RezydenturaWhere stories live. Discover now