Odkąd Levi pamiętał, męczyły go bezsenność i koszmary, a spokojne przespanie trzech godzin zdawało się być cudem. Próbował zmieniać miejsce spania, ale za każdym razem było tak samo, nieważne, czy to była twarda, zimna ziemia w Podziemiu, czy wygodne i czyste łóżko w kwaterze. Często zdarzało mu się również zasypiać przy biurku, podczas wypełniania dokumentów i budzić się po jakichś dwóch godzinach, gdy jego ciało już w pełni zesztywniało. Było to jednak i tak lepsze od nocy spędzonych na ponownym przeżywaniu jego pierwszej misji za murami. Martwe oczy Isabel i rozczłonkowane ciało Farlana skutecznie spędzału mu sen z oczu lub fundowały skąpaną w zimnym pocie, nieprzyjemną pobudkę. Prawie że sine cienie pod oczami i blada cera były już normą, a zmęczenie codziennym problemem zwalczanym mocną herbatą i bieganiem o świcie. Początek dnia zdawał się być jednak, jedną z niewielu, miłą rzeczą w tym brutalnym świecie. Pierwsze promienie słońca budziły nadzieję i determinację, a te ostatnie przyniosiły raczej żal i myśli o rzeczach, których się nie zrobiło. Albo o tych, które sié wydarzyły.
Tym razem jednak było inaczej. Jego ciało czuło w sobie nienapędzaną silną wolą energię i swojego rozdzaju spokój. Nos z ulgą wciągał świeże powietrze, a mięśnie nie bolały tak bardzo, jak powinny po śnie na drewnianych deskach.
Brunet powoli otworzył blade powieki, jednak zamiast jasnego nieba, przed jego oczami rozpościerała się ciemność. Jego ciało automatycznie się spięło i w mniej niż sekundę przeszło w stan pełnej gotowości. Gwałownie sięgnął ręką do oczu i zrzucił z nich czarny materiał z zadziwiającą łatwością. Zmrużył oczy z jeszcze większym zdziwieniem, nie rozumiejąc sytuacji. Już był przygotowany na to, że podczas jego drzemki, ktoś ich zaatakował i związał, a tymczasem nadal znajdował się na znajomym wozie, a kilka metrów od niego jechał Eren. Zlustrował uważnie okolicę i ulga spłynęła na jego ciało, gdy nie zauważył niczego podejrzanego. Wrócił wzrokiem do tajemniczego materiału, którym okazała się być zwykła czarna koszulka, złożona w pasek, o szerokości odpowiedniej do zakrycia oczu, prawdopodobnie służąca do zablokowania promieni słonecznych, które mogłyby go zbudzić. Tylko jak to znalazło się na jego twarzy?
- Heichou, już nie śpisz? - dwa szmaragdy utkwiły w nim swoje spojrzenie, a Levi powoli przeniósł wzrok na chłopaka. Wyglądał identycznie jak o czwartej w nocy, ale w jego oczach widniało zaniepokojenie i obawa. Coś się stało?
- Nie, śpię z otwartymi oczami - rzekł kpiąco, ale jego ton był wyjątkowo ciepły jak na niego. Oczywiście jego temperatura nadal nie przekroczyła zera, ale było blisko. Pewnie to efekt dobrego snu.
Levi spojrzał w niebo, zastanawiając się ile czasu spędził w objęciach Morfeusza. Z zaskoczeniem zarejestrował, że słońce już od dłuższego czasu było widoczne i radośnie oświetlało ten smutny świat. Uniósł swój blady nadgarstek, na którym jak zawsze znajdował się zegarek i ze zdziwieniem patrzył na wskazówki, pokazujące kilkanaście minut po ósmej. Spał aż pięć godzin?
To świeże powietrze tak na niego wpłynęło? A może nawarstwiające się zmęczenie? Możliwe, jednak tak dobry sen nie mógł mieć byle jakiej przyczyny...
- Heichou... - chłopak zaczął trochę drżącym głosem, kuląc się w sobie. Levi od razu rozpoznał, że coś musi być nie tak. Wyprostował się automatycznie i wygrzebał z tymczasowego posłania. Z zaskoczeniem dostrzegł dwa grube koce położone na deskach, które musiał mu przygotować Eren, gdy sam zmieniał koszulę na luźny t-shirt.
Miło.
Tch, uważaj, bo jeszcze się rozczulisz.
- Bo ja... - rumieniec wstydu delikatnie naznaczył poliki Erena, a jego opalona ręka znowu drapała tył głowy. Były już tam od tego jakieś blizny? - J-ja nie wiem gdzie jesteśmy...
![](https://img.wattpad.com/cover/196283571-288-k27744.jpg)
CZYTASZ
A blessing in disguise || Riren
Fanfiction"Czasem są takie chwile, gdy czujemy się po prostu szczęśliwi. Gdy patrzymy w oczy ukochanej osoby i odnajdujemy w nich ulotne iskierki szczęścia. Na naszych twarzach widnieją uśmiechy identyczne pod względem emocjonalnym. Wydobywające się z serc uc...