Tracy Turner nie wyobrażała sobie, że da się kiedyś wciągnąć w polityczną intrygę. Jednakże patrząc kilka lat wstecz, równie silnie nie wyobrażała sobie istnienia zmiennych. Przeczyły dobrze znanym faktom.
Teraz była świadkiem, jak życie potrafi być przewrotne. Już nic nie było takie jak przedtem. Utknęła w ośrodku i nie znajdowała drogi ucieczki. Podjęła się przedsięwzięcia, które – teraz wiedziała – przerastało jej możliwości. Nie mogła jednak marudzić. Chcąc nie chcąc musiała doprowadzić projekt do końca, a jeden zły ruch mógł zniweczyć wszystko, co zdołała osiągnąć.
Minęła pierwszą falę zewnętrznej ochrony i pozdrowiła skinieniem. Standardowo, jeden z nich się jej czepił. Ten, którego – gdy mogła – omijała szerokim łukiem. Od paru tygodni dawał jej wyraźne sygnały. Łysy o sylwetce pieprzonego kulturysty. Często zastanawiała się, dlaczego ludzie sobie to robią.
Zwaliste, wykształcone sterydami i siłką ciało zablokowało jej widok na las.
– Dokąd idziesz, doktoreczko? – Nienawidziła tego przydomku równie silnie, jak osobnika, który go jej nadał.
Powstrzymała grymas obrzydzenia i uśmiechnęła się wymuszenie.
– Muszę odpocząć od tego smrodu labu – rzuciła lekko i machnęła przy tym. – Wiesz, jak jest.
Nie. Ten facet nic nie wiedział. Był tępym osiłkiem, który zamiast mózgu miał same mięśnie.
– Mogę ci potowarzyszyć – odparł, poprawiając pasek spodni. Zwracał uwagę na broń noszoną w kaburze, nie wiedzieć czemu. Jakby miała ochotę na walkę wręcz.
Podniosła wzrok, obawiając się, że przez długie spoglądanie może sobie jeszcze coś pomyśleć.
Frajer.
Uśmiechnęła się szerzej, mając nadzieję, że wygląda to szczerze i przyjaźnie. Na wdzięczność się nie pokwapiła. To było za wiele jak na nią.
– Naprawdę dziękuję, to bardzo miłe, ale muszę odmówić.
– Nie daj się prosić – przeciągając samogłoski, zniżył głos do intymnego szeptu.
Czuła jak wszystkie mięśnie spinają się pod skórą, a zimny dreszcz przenika po plecach. Mimo to stanowczo odmówiła.
– Naprawdę, potrzebuję w tej chwili trochę spokoju i samotności – wyszeptała z rezygnacją. Miała nadzieję, że odprawa dojdzie do idioty.
Nie był zadowolony, ale na szczęście odpuścił, posyłając jej rozdrażnione spojrzenie.
– Jak chcesz. – I pseudoflirciarska minka wyparowała. Niektórym po prostu brakowało godności, tyle na ten temat.
Przez chwilę jeszcze pozostała w miejscu. Patrzyła za oddalającą się postacią, aż w końcu straciła ją z oczu. Dopiero wtedy rozpoczęła przerwaną wędrówkę, pozorując swobodę w ruchach, podczas gdy wszystko w niej się gotowało.
– Spokojnie Tracy, bez nerwowych ruchów – powtarzała sobie jak mantrę. – Wciąż możesz być obserwowana.
Skręciła w zarośla, gdzie wraz z oddalaniem się, znikała z widoku strażników. Ziemia pod stopami była miękka i usłana igliwiem. Wkrótce przemierzyła kilometr. Stąd już skrywała się za zielskiem otaczającym budynek. Niespokojnie zerkała na zegarek, skręcała. Co chwilę oglądała się za siebie, przez nieuwagę potykając się chyba milion razy, aż dotarła do celu.
Serce pompowało krew w zastraszającym tempie. Oddech stał się urywany, gdy się zatrzymała, skrywając pod nisko wiszącymi gałęźmi. Obejrzała się na wszystkie strony, by po raz kolejny upewnić się, że na pewno nikogo nie ma w pobliżu. Zauważyła, że ochroniarze sporadycznie zagłębiają się głębiej w las, a tego sobie nie życzyła. Miała więc nadzieję, że jednak nie natknie się na jednego z nich akurat teraz. Wszakże ryzykowała za każdym razem, wybierając się tutaj.
CZYTASZ
Saga o zmiennych: W pułapce zmysłów
WerewolfKaytlin większość życia była samotna, udając kogoś, kim nie była. Zbyt wiele kłamstw opowiadała innym, ale największą zbrodnię czyniła samej sobie. Znudzona życiem i pragnieniem odmiany przyjeżdża do Austin - miasta zmiennokształtnych, gdzie poznaje...