*** Rozdział 33 ***

3.8K 453 107
                                    

 Rick nic nie powiedział, gdy piękna i wkurwiająca rysica dołączyła do niego. Otworzył dla niej drzwi prowadzącej do sali, a ona nie dziękując ani nie rzucając nawet przelotnym spojrzeniem, weszła. Takie gesty zwyczajnie traktowała jak oczywistość.

– Witam, panie McCorvey – zaczęła, brzmiąc tak wyniośle, jak to czyniły wyłącznie koty. – Nazywam się Antonia Santiago, a to Rick Rodrigez. – Wskazała machnięciem na mężczyznę za sobą. Suka. – Jesteśmy z Rady Zmiennych.

– Dzień dobry. – Olbrzymi Mieszaniec, czyli osobnik wyhodowany z dwóch skrajnie różnych gatunków Zmiennych w warunkach laboratoryjnych, leżał spokojnie na szpitalnym łóżku. Dwa metry samych mięśni spoczywało w pozornym uśpieniu. Obecność Radnych go nie zaskoczyła. Wyglądał, jakby był przygotowany na ich przyjście, a jego następne słowa potwierdziły założenie. – Przypuszczam, że jesteście tutaj w sprawie Moreno.

– Nie inaczej – odparła kobieta, powoli zbliżając się do krzesła. – Chcemy wiedzieć wszystko na temat Moreno.

– Chcecie upewnić się, że z nim nie współpracuję. – Mężczyzna był czujny na najdrobniejszy ruch świadczący o niebezpieczeństwie, jednocześnie nie czuł się zaszczuty, jakby to było na przesłuchaniu każdego innego przez dwójkę drapieżników. Spokój odznaczał się zarówno w spojrzeniu, rozluźnionych mięśniach jak i mocnym głosie. Rick nie miał wątpliwości, że to szybko by się zmieniło, gdyby któreś z nich zdradziło się złymi zamiarami. – Nie udawajmy, że jest inaczej – mruknął stanowczo, lecz bez urazy. – Z pewnością wiecie o nim wszystko z nieusuniętych raportów.

– Poniekąd – przyznała kocica, nie spuszczając zabójczych oczu z twarzy rannego Zmiennego. – Jednak prawdą jest, że każda informacja osób z wewnątrz organizacji może okazać się użyteczna.

– Mimo wszystko chłopak ma rację – wtrącił Rick, opierając się o ścianę z założonymi rękami. – Jesteśmy, by go ocenić i zastanowić się, co z nim zrobić.

– Rodriguez – upomniała Antonia, ledwie na niego zerkając.

Parsknął pod nosem znużony jej władczym tonem. Mina McCorvey'a pozostała taka sama. Rick nie miał wątpliwości, że wbrew temu, jak wyglądał – a wyglądał jak członek gangu współczesnych nazistów – facet był gliną z krwi i kości.

Białe włosy wynikające z jednej trzeciej jego dziedzictwa, skręcały się lekko, niedbale rozrzucone na boki. Za zimnymi wpadającymi w biel oczami byłego mordercy, stały lata surowej dyscypliny. Czytał jego akta. Jego szkolenie trwało niezmiernie krótko. Był urodzonym żołnierzem wykonującym polecenia bez zadawania zbędnych pytań.

Gdy organizacja została rozwiązana, zniknął na rok. Po tym czasie złożył wniosek o przyjęcie do policji. Powoli wspinał się na wyższe poziomy kariery. Ludzie mu ufali, ponieważ zasługiwał na miano najlepszego, jednocześnie instynktownie się od niego odsuwając. Nie ułatwiało to pewnie socjalizacji, jeżeli miało się wygląd przestępcy. Jego ostre, trójkątne rysy twarzy, tatuaże zdobiące szyję i rejony pleców, obecnie zasłonięte koszulą XXXL.

Szpital był dobrze wyposażony – zauważył nie na temat Rick.

– Nie kontaktowałem się z nim od wielu lat – oznajmił Danny McCorvey.

– A Moreno?

– Nic – zaprzeczył z powagą. – Nigdy nie byliśmy nawet w przybliżeniu w dobrych stosunkach i widywaliśmy się jedynie podczas misji. Łączył nas jedynie odgórnie narzucony cel. Przed wypuszczeniem nas w teren, ćwiczyliśmy z innymi, ale rzadko kto tam tworzył grupki. Nawet we własnych oddziałach nie trzymaliśmy ze sobą.

Saga o zmiennych: W pułapce zmysłówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz