Rozdział 22

142 5 0
                                    

Szłam przez gęsty las. Miałam na sobie długą, białą suknię, która powiewała na leciutkim wietrzę. Moje bose stopy były poranione przez gałązki i szyszki. Gdzieś w tle było można usłyszeć śpiew ptaków oraz typowe odgłosy natury. Gorące słońce przedzierało się przez korony drzew delikatnie muskając moją skórę. Nagle usłyszałam za sobą wystrzał z broni. Przestraszona zaczęłam biec kalecząc przy tym jeszcze bardziej stopy. Biegłam przed siebie nie zwalniając ani chwili. 

 Wbiegłam zdyszana na obszerną kwiecistą polanę. Odgłos pogoni ucichł, a ja zaczęłam się stopniowo uspokajać. 

- Lily?- usłyszałam nagle dobrze mi znany głos Dylana. Spojrzałam za siebie i zobaczyłam go kroczącego w moją stronę. 

- Dylan!- zaczęłam iść, lecz rozległ się kolejny dźwięk wystrzału. Chłopak stanął w miejscu z szeroko otwartymi oczami. Spojrzałam na jego klatkę gdzie utworzyła się sporych rozmiarów szkarłatna plama. 

- Dylan!- wrzasnęłam. Podbiegłam do niego z mocno bijącym sercem. Dylan upadł na ziemię z bolesnym wyrazem na twarzy. Wzięłam jego głowę na kolana z oczami pełnymi łzami. 

- Lily- wyszeptał z trudem.- Ja.... ja nie chciałem.

- Nic nie mów, wszystko będzie dobrze- pogłaskałam jego czarną czuprynę. Dylan posłał mi spojrzenie pełne smutku, żalu i miłości. Ten widok chwycił mnie boleśnie za serce. Nie chciałam go stracić, nie w taki sposób. 

- Nie płacz- z niemałym trudem podniósł rękę i otarł samotną łzę, które spływała mi leniwie po policzku.- Pamiętaj, że cię kocham. 

- Ja ciebie też- wtuliłam się w jego klatkę piersiową i wybuchłam jeszcze większym płaczem. Jego serce biło bardzo słabo i powoli. Poczułam jak dłoń Dylana spoczęła na moich plecach. 

- Ty musisz żyć- szepnął, po czym wydał swój ostatni dech. Przerażona spojrzałam na jego bladą, wykrzywioną w bólu twarz. Chwyciłam za jego ramiona i zaczęłam nim desperacko potrząsać. 

- Dylan!? Dylan! Nie zostawiaj mnie!- kolejny potok łez wydobył się z moich oczu. Wydobyłam z siebie przeraźliwy okrzyk agonii. 

- Lily! Cholera obudź się!- poczułam mocne szarpnięcie za ramiona. Po chwili znalazłam się w pozycji siedzącej cała spocona z mocno bijącym sercem. Zdezorientowana odnalazłam wzrokiem Dylana, który siedział na skraju łóżka z widoczną troską w oczach. 

- Wszystko w porządku?-zapytał.- Strasznie krzyczałaś.

- Tak-wymamrotałam jedynie.- To tylko koszmar-wytarłam wierzchem dłoni łzy, które spłynęły mi po policzku. 

- Powiesz mi co ci się śniło?- Dylan przysunął się bliżej i objął mnie ramieniem. Westchnęłam zrezygnowana. 

- Widziałam jak umierasz- powiedziałam spoglądając przelotnie na Dylana. Jego mina zmieniła się diametralnie. Wydawał się poruszony tym co usłyszał. 

- Ohh.

- Dylan, obiecasz mi coś?- zapytałam przenosząc wzrok na oczy chłopaka. 

- Oczywiście- odarł bez zastanowienia. 

- Obiecaj, że będziesz uważał na siebie w trakcie... tego wszystkiego- spuściłam wzrok. Poczułam jak Dylan chwycił mój podbródek i uniósł go tak bym znowu na niego spojrzała. 

- Obiecuję- potarł delikatnie kciukiem mój policzek. Uśmiechnęłam się blado. 

- Nie chciałabym cię stracić- powiedziałam niemal płaczliwym głosem. 

- I nie stracisz, nie bój się skarbie- musnął wargami moje usta. 

- Skoro tak mówisz- odparłam niezbyt przekonana. 

- Zobaczysz, a teraz spróbuj się przespać- potarł dłonią moje plecy. 

- Nie wiem czy dam radę. 

- Chcesz bym został tu z tobą? zasugerował. 

- Jeszcze pytasz- położyłam się z powrotem na łóżku. Dylan po chwili dołączył do mnie wtulając się w moje plecy. Mój oddech stał się spokojniejszy i miarowy. Czułam bijące od Dylana przyjemne ciepło, które docierało do każdej komórki mojego ciała. Nie wyobrażałam sobie tego  gdyby zabrakło go przy moim boku. To byłby koszmar, z którego niestety nie obudziłabym się od tak jak w tym przypadku.

Tak cholernie się bałam tego co miało nastąpić za kilkanaście godzin. Nie chciałam aby Dylan, tata czy Ian w jakiś sposób ucierpieli. Nawet Tamara. 

Polubiłam tę dziewczynę mimo, że jej tapetą można było by obłożyć pół mojej szkoły i też to, iż totalnie zgłupiała na punkcie naszego Ian'ka. Choć spędziłam z nim trochę czasu nie wiedziałam na co tak naprawdę poleciała Tamara. Fakt, był przystojny, nawet bardzo bym powiedziała, lecz  jeśli chodzi o jego sposób bycia, cóż miałam dużo zastrzeżeń chociaż sama nie byłam do końca aniołkiem.  

Spojrzałam na zegarek na komodzie, który wskazywał godzinę 2:45. Przekręciłam się leniwie w stronę Dylana i wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Stopniowo moje powieki zaczęły się zamykać, aż w końcu otuliła mnie otchłań snu. 

#####

Tego samego dnia późnym wieczorem brnęliśmy przez ulice Moskwy w umówione miejsce gdzie mieliśmy się spotkać z rosjanką. Siedziałam na tylnym siedzeniu skubając nerwowo skrawek mojej czarnej bluzki. Za kilka chwil mieliśmy się zmierzyć z największym wyzwaniem jak do tej pory. Nie wiedziałam jak to wszystko się potoczy, lecz miałam głęboką wiarę w to, że uda nam się z tego wybrnąć bez szwanku na zdrowiu i życiu. 

Dylan spojrzał na mnie z przedniego fotela i uśmiechnął się pokrzepiająco. Odwzajemniłam jego uśmiech, a raczej odwzajemniłam czymś co miało go przypominać. 

- Mam nadzieję, że Tamara dotrze na czas- odparłam przerywając nerwową ciszę. 

- Z tym nie będzie problemu, problem zacznie się wtedy gdy zostaniemy zdemaskowani- oznajmił Ian swoim typowym ponurym głosem. 

- Nie strasz stary, damy radę- poklepał go po ramieniu Dylan. 

- Od samego początku jest to skazane na porażkę- stwierdził. 

- Więcej wiary- nie dawał za wygraną. 

- To się nazywa głupota- odparł. 

- A ja to nazywam poświęceniem- zabrałam głos.- Gdyby nie wy, nie dałabym sobie rady sama. 

- Nazywaj to jak chcesz, dla mnie to samobójstwo pałętać się w samym apartamencie Pietrowa- uciął Ian. 

- Powiedz coś czego nie wiemy- przekręciłam oczami. 

- Lily ma rację, czas zakończyć cały ten cyrk- oznajmił Dylan. 

- W którym wszyscy siedzimy- odparł Ian. 

Przez kolejne 10 minut siedzieliśmy wszyscy w ciszy gdy ukazała się nam na skraju małych drzewek wielka rezydencja. 

- Sam prezydent nie powstydziłby się takiej chaty- stwierdziłam. 

- Pietrow uważa się za kogoś ważniejszego od prezydenta- żachnął Ian wyłączając reflektory w aucie. Zaparkował miedzy dużymi dębami, tak aby skutecznie ukryć samochód. 

Nagle zobaczyliśmy smukłą sylwetkę kobiety biegnącej w naszą stronę. 

- Tamara- powiedział Dylan. Gdy kobieta była mniej więcej 2 metry od auta mogliśmy ujrzeć jej twarz, która wydawała się nieco zaniepokojona całą tą sytuacją. Bez gadania wsiadła do środka tuż obok mnie. 

- Jestem jak prosiliście- usłyszałam jej piskliwy głosik. 

- Świetnie- odparł Ian.- Zaczynamy zabawę.  

Wnuczka ProkuratoraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz