Rozdział V

15.2K 989 306
                                    

Lodowate zimno sprawiało, że palce miał sine i kredowobiałe. Pełne, zazwyczaj miękkie wargi, były spierzchnięte i skostniałe. Po trupio zimnych policzkach spływały krople deszczu, które dodatkowo zaburzały mu funkcje widzenia. Nie wiedział co jest gorsze: to ze zaraz umrze na zapalenie płuc, mimo ochronnych zaklęć i tony ubrań na sobie, czy to, że od trzech godzin kij od miotły wbijał mu się w jądra!

Drużyna Ślizgonów rozpoczęła trening jako pierwsza, już w pierwszym tygodniu szkoły, bo Draco postanowił, że nie da sobie odebrać pucharu tak jak w poprzednich latach. Jednak nawet on nie dał rady dłużej trenować. Ledwo trzymał się na miotle, dlatego aby zakończyć katusze latał już tylko w poszukiwaniu znicza, nie skupiając się na tym co reszta jego drużyny robi.
Znalazł go pół godziny później, gdy już miał się poddać. Wylądowali na mokrej ziemi, grzęznąć w błocie i bez słowa, wykończeni, ruszyli do zamku.
Ociekał wodą, zostawiając po sobie wielkie krople na kamiennej posadzce i wiedział, że jak tylko Norris albo Filch go przyczai, to będzie miał przesrane, ale ze zmęczenia i zimna nie miał siły iść szybciej.
Otwierał drzwi do pokoju, wiedząc jaki zastanie tam widok. Harry od momentu, gdy wyszedł ze szpitala pięć dni temu, po zajęciach kład się do łóżka i z niego nie wychodził. Odrabiał na nim pośpiesznie lekcje, ale głównie wpatrywał się w lusterko Syriusza albo spał. Początkowy porządek utrzymywany na jego połowie też zniknął. Ubrania zajmowały miejsca na podłodze i krześle, kałamarze i pergaminy zawalały biurko. Od samego progu blondyna zaczynała boleć głowa. Zazwyczaj bezskutecznie opieprzał Pottera, ale dzisiaj nie miał na to siły.
Otworzył drzwi przygotowany na to, że zaraz zacznie się dusić smrodem powietrza. Jednak zamiast zaduchu poczuł lodowaty powiew wiatru wpadającego przed otwarte okno, razem z deszczem i męczącego podłogę pod parapetem.
Harry leżał na swoim łóżku rozebrany do bokserek i przyglądał się chmurom na zewnątrz.
- Ja pierdole, Potter! Chcesz zapalenia płuc dostać!? - Draco podbiegł do okna i zatrzasnął je z hukiem. Kilka sekund w wychłodzonym pokoju sprawiły, że zęby dzwoniły mu z zimna.
- Co? - głos Harry'ego był nieobecny. - Zamyśliłem się.
- Zamyśliłeś?! Na dworze jest minus milion stopni, w pokoju nie lepiej, a ty leżysz tylko w gaciach! Umrzesz i będzie moja wina!
- Jak było na treningu? - zapytał Harry, uświadamiając Malfoy'owi, że go nie słuchał.
Blondyn warknął, że do dupy i ściągnął przez głowę przemoknięte ubranie, zostając w podkoszulku z długim rękawem i ciemnych bokserkach. Zazwyczaj rozbierał się w łazience, ale nie miał zamiaru dłużej marznąć. Z chęcią rzuciłby z siebie i mokry podkoszulek, ale świecenie przed Harrym Potterem Mrocznym Znakiem to nie byłby najlepszy pomysł.

Harry przyglądał się jak blondyn zbiera ubrania z podłogi i rzuca je na krzesło. Był to niecodzienny widok. Zazwyczaj wszystko musiało być jak w zegarku. Idealnie pościelone łóżko, perfekcyjnie złożone szaty, w równym rządku ustawione buty. Każdy element życia Draco Malfoy'a był jak od linijki. Harry obserwując go, zastanawiał się czy chłopakowi nie jest ciężko, pilnować takich chorych nawyków, ale z czasem stwierdził, że chyba w tym psychotycznym porządku jest mu łatwiej funkcjonować.
Ślizgon zniknął w łazience, zatrzaskując za sobą drzwi, a Harry przekręcił się na brzuch. Rzeczywiście było przeraźliwie zimno. Myśli pochłonęły go tak bardzo, że nawet nie zauważył, jak skóra pokryła się gęsią skórką. Dzisiaj po zajęciach, gdy Malfoy wyszedł na trening, on stawił się w gabinecie Dumbledore'a. Dyrektor opowiedział mu o horkruksach, o tym, że będą musieli je znaleźć i zniszczyć jak najszybciej się da. Przerażała go ta myśl. Siedem horkruksów, które mogą być wszystkim. A nie, przepraszam, pięć. Dziennik i pierścień zostały załatwione. Ale znalezienie na całym świecie pięciu rzeczy, w których lata sobie dusza Voldemorta... to jakaś porażka.
Miał ochotę opowiedzieć o wszystkim Ronowi i Hermionie, żeby zrobiło mu się lżej na duszy, ale dwójka przyjaciół zaszyła się w jakiejś ciasnej dziurze i nie mógł ich znaleźć. Poddał się w końcu i poszedł do Hagrida, mimo deszczu moczącego mu okulary. Ale gajowy także zniknął, razem ze swoim wielkim bratem. Dlatego od godziny leżał na łóżku, czując jak bardzo jest nieszczęśliwy.
Wtedy, gdy ich potrzebuję nagle znikają, pomyślał, przecierając zmęczone oczy. Informacje, którymi zasypał go Dumbledore przytłoczyły go na tyle, że nie miał siły zabrać się za odrabianie lekcji, mimo, że na jutro miał napisać wypracowanie do Snape'a, o teorii stosowania zaklęć niewerbalnych. Stary nietoperz na pewno będzie przeszczęśliwy, jak Harry nie przyniesie odrobionej pracy.

Potter, do mnie #Drarry ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz