XII.Zakazane Uczucia

2.1K 120 118
                                    


Harry wracając do pokoju zastanawiał się jak teraz po tym wszystkim spojrzy w oczy Belli. Zawiódł ją. Ale to wszystko co widział, jeśli było prawdziwe to uważał że dobrze zrobił. Uratuje osoby na których mu zależy. Bellę, Scotta, Rudolfa, Rabstana, Draco i teraz także Marcy. Nawet jeśli będą go mieć za zdrajcę. Jutro ma się spotkać z Dumbledorem by ten opowiedział im o horkruksach. Jakie to są i gdzie. Bał się przyszłości. Pierwszy raz od dłuższego czasu się bał. Czekały go naprawdę ciężkie chwile. On o tym wiedział. Wiedział też że musi stawić im czoła. Bo jak nie on to kto?
~~~
Harry wraz z Marcy stał przed drzwiami gabinetu dyrektora. Po chwili usłyszeli ciche "proszę" i weszli do środka sadowiąc się na fotelach przed biurkiem i częstując dropsem.

- Ach. Witajcie oboje. Czeka nas trudna rozmowa. Chcę byś wiedział Harry że jestem dumny z ciebie i twojej decyzji.- przerwał na chwilę by wziąć głębszy oddech. - jak wiecie by pokonać Voldemorta trzeba zniszczyć jego horkruksy. Z tego co wiem jest ich kilka. Z większością dam sobie radę sam. Do was, a w zasadzie to do ciebie Harry będzie należeć zniszczenie dziennika Toma Riddla znajdującego się w posiadłości Malfoyów i zabicie wężycy czarnego pana imieniem Nagini.

- Dziennik nie ma problemu. Ale naprawdę szkoda Nagini... Jest naprawdę miła. - wszyscy popatrzyli się na Harrego jak na wariata.

- Tak, niestety Harry ale trzeba będzie ją zabić. Zrobisz to?

- Ech... Postaram się...
~~~
Harry właśnie stał w pelerynie niewidce za jednym z drzew w lesie przy Czarnym Dworze. Miał plan jak zabić Nagini. Choć serce mu krwawiło że robi to w tak samolubny sposób. Nie, ono krwawiło bo musiał to w ogóle zrobić. Nie chciał tego. Co innego zabijanie ludzi nic niewartych, śmieci, a co innego przyjaciół. Że też czarny Pan nie mógł zrobić horkruksa z czegoś innego. Wtedy byłoby zdecydowanie prościej. Przebicie mieczem Gryffindora który dostał od dyrektora i nie ma. Ach... gdyby wszystko tak sprawnie szło jak akcja z Dziennikiem przeprowadzana tydzień temu. Nagle usłyszał szmery. Przygotowywał się i gdy tylko zobaczył łeb Naginii zamachnął się i Ciach... Jej krew rozbryzgła się mu po szacie i twarzy. Jego pupilka Zekory patrzyła na niego wściekła.

- Jak mogłeś! To po to miałam ją wziąć na spacer! To było ukartowane! To była pułapka!

- Tak, przepraszam wiem Że ją lubiłaś ale musiałem. Uwierz, mi też jest ciężko.

- No dobrze ale nie rób tego nigdy więcej!

- Obiecuję...

Zekory wpełza do kieszeni Harrego i teleportowali się do Hogwartu by zdać raport Dumbledorowi.
~~~
- Dobrze. Dziękuję ci możesz już iść Harry. - powiedział dyrektor wysłuchawszy Harrego - A I Marcy prosiła abyś do niej wieczorem przyszedł.

- Dobrze. Dziękuję. Dowidzenia.

- Do zobaczenia Harry...- odpowiedział srebrnobrody z iskierkami w oczach.
~~~
- Cześć.

- Cześć. I co? Udało się?

- Płomyczku gdyby się nie udało nie stałbym tu teraz.

- Ach... No tak. - zakłopotała się Marcy, a jej policzki skąpały się w różu.

- To po co chciałaś mnie zobaczyć?

- Chodź za mną.

Poszli do wieży Astronomicznej gdzie były przygotowane poduszki i koce wraz z butelką wytrawnego, czerwonego wina.

- Pomyślałam że będziesz chciał się odstresować.

- Och... Jesteś wspaniała... - wymamrotał Harry który jeszcze nie wyszedł z szoku.

Usiedli pomiędzy poduszkami i się przykryli. Siedzieli w ciszy obserwując gwiazdy.

- Harry...

- Tak?

- Księżyc jest piękny tej nocy nie sądzisz?

- Tak to prawda...

- Przypominasz mi go, wiesz?

- Dlaczego?

- Bo pomimo ciemności nocy świeci.
Ratuje nas od nieskończonego mroku. I tak jak ty ma swoją ciemną stronę...

- Jeśli to prawda to ty jesteś słońcem. Najjaśniejszą z gwiazd. Bez ciebie księżyc byłby ciemny, zły i mroczny to dzięki tobie świeci. Jak ja... Jesteś moim słońcem Marcy...

Dziewczyna spojrzała Harremu w oczy a on jej. Odbijały się w nich gwiazdy a wraz z nimi uczucia które żywią do siebie pan księżyc i pani słońce. Ich wargi zetknęły się w długim, delikatnym ale zarazem intensywnym pocałunku w którym każdy z nich chciał przekazać co leży mu na sercu. Świat, wojna przestał się liczyć. Byli tylko oni. Oni i ich miłość...

- Łał... To było... Niesamowite. - stwierdził zielonooki gdy wreszcie z braku powietrza się od siebie oderwali.

- Mhmm... - zgodziła się Marcy i wtuliła się w tors chłopaka.

- I co teraz?

- W sensie?

- No w sensie nas. Co na to twój dziadek? Co ludzie?

- Nie obchodzi mnie to. Dla mnie liczysz się tylko ty i nikt więcej.

- Kocham Cię.

- Ja Ciebie też.

StraconyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz