|| część ósma ||

137 17 3
                                    

|| Bucky || 

Bałem się tego co się we mnie rodziło. Nie poznawałem siebie, byłem całkowicie inną osobą odkąd tu przyjechałem. Stałem się jakiś dziwnie otwarty. Uśmiechałem się do ludzi na ulicy, do sprzedawczyni w pobliskiej piekarni naprzeciwko mojego hotelu. Nie wiem czego to wina. Tego, że nikogo tu nie znam czy może tego, że się zmieniłem. A może tego, że ktoś lub coś na mnie właśnie tak wypływało? Nie wiem, ludzka egzystencja to coś czego nawet samemu sobie jest trudno zrozumieć. 

Wyszedłem z domu Pana Rogersa i wcisnąłem dłonie do swoich jasnych spodni, udając się w kierunku miasta. Podobało mi się wszystko i wszyscy w tym kraju, to całkowicie co innego. Wszyscy są tacy uprzejmi, mili i...inni. Nikt nie pożera cię nienawiścią, tutaj wszyscy się do Ciebie uśmiechają. Czasami to nawet spuszczam wzrok i zerkam na swoje ubranie czy może wszystko jest w porządku, bo nie często zdarza mi się obcować z taką uprzejmością. Wyciągnąłem z kieszeni swoje słuchawki oraz telefon i całkowicie oddałem się muzyce płynącej z moich słuchawek.

" Dans mon esprit tout divague

Je me perds dans tes yeux

Je me noie dans la vague de ton regard amoureux

Je ne veux que ton âme divaguant sur ma peau

Une fleur, une femme dans ton cœur Roméo

Je ne suis que ton nom, le souffle lancinant

De nos corps dans le sombre animés lentement. "

Uśmiechnąłem się mrużąc lekko swoje oczy i dałem się ponieść francuskim słowom, które mniej więcej rozumiałem. Ignorowałem ludzi, którzy przechodzili obok mijając się ze mną. Wydawało mi się przez chwilę jak by ich w ogóle nie było. Kochałem to uczucie, tak jak by świat przestawał istnieć, a dla mnie najważniejszym w tamtym momencie była muzyka oraz znaczenie słów. Cudowne uczucie, takie błogie, pozwalające na przeniesienie się do swojej rzeczywistości. Do swojej rzeczywistości, która pozwalała nam na bycie sobą, nie ukrywanie tego kim się chce być lub kim się jest. Westchnąłem nieco smutno i wszedłem do hotelu, przed którym stałem. Przywitałem się smętnie z recepcjonistką i pognałem schodami na górę, prosto do swojego pokoju. Zamknąłem za sobą drzwi i rzuciłem się lekko na łóżko. Wpatrywałem się dłuższą chwilę w pokryty białą farbą sufit. Ciągle ze słuchawkami , z tą samą piosenką ustawioną na powtarzaniu. Kończyła się i zaczynała , kończyła i zaczynała, przyprawiając mnie o dreszcze gdy znajdywałem w tym jeszcze głębszy sens, który się nie kończył. Czasami czułem się jak filozof rozmyślający nad tematami nieistotnymi, nad tematami, które istniały tylko w mojej głowie i tylko ja nad nimi rozważałem aż tak głęboko. Niekiedy sprawiało to, że czułem się gorzej lecz nie kończyłem swoich rozmyślań. Smutek lub chłód w sercu o dziwo wcale nie przynosił mi "negatywnych uczuć i czarnych myśli". Podchodziłem do tego nieco inaczej, tak jak by była to lekcja w szkole, która zaraz się skończy i wrócimy do normalnego życia, przestając myśleć o tym samym za dużo. Tak właśnie było.

Podniosłem się spokojnie z łóżka, zostawiając swoje słuchawki oraz czarny telefon z obudową w żółte róże. Podszedłem do biurka i usiadłem przy nim, chwytając za miękki ołówek oraz kartkę, lekko pogniecioną, pochlapaną miejscami żółtą i niebieską farbą. 
Zacząłem pisać. Dałem się całkowicie ponieść moim emocjom, czasami nawet zastanawiałem się czy przestać bo ów wiersz zamieniał się naprawdę w wypracowanie filozoficzne na temat ludzkiej egzystencji i miłości. Gdy skończyłem zapisywanie całej kartki, położyłem głowę na biurku i westchnąłem ciężko mrużąc oczy. Podczas pisania pozwoliłem sobie na zmianę piosenki. Wsłuchiwałem się w " kudasai - the girl i haven't met ". Piosenka, która przywoływała mi wspomnienia z zimy, okresu grudniowego i listopadowego. Czułem w tamtym momencie okropnie dużą nostalgię. Nostalgię, która sprawiała, że moje serce bolało jak i radowało się w pewnym stopniu na wspomnienie tamtego czasu. Wstałem od biurka i oparłem się o ścianę, wypatrując gwiazd, które powoli zaczęły się pojawiać na sierpniowym niebie. Skrzyżowałem swoje ręce i patrzyłem na spokojnych ludzi przechadzających się po chodniku. Ujrzałem również jedną twarz, która była mi już znajoma. 
On jednakże nie był spokojny. Był zdecydowanie bardziej przygnębiony, inny niż zwykle. Nie poznawałem go. 
- P..proszę pana! - krzyknąłem do niego, a on tylko podniósł głowę i na mnie spojrzał. W pewnym momencie zacząłem żałować, że go zawołałem. Zbiegłem po schodach wychodząc przed hotel i zdyszany zerknąłem na mojego wychowawcę.
- Co się stało, proszę pana? - Spytałem lekko przejęty i zerknąłem na jego twarz.
- To nic takiego, to nie jest twoja sprawa Barnes. Nic mi nie będzie.- w tamtej chwili przestraszyłem się, czy ktoś go podmienił, zniszczył mu życie czy może go aż tak mocno skrzywdził. To nie był Pan Rogers. Nigdy nie odezwał się do mnie po nazwisku, takim szorstkim lecz w pewnym stopniu "skrzywdzonym"  głosem. Wyczuwałem w nim coś innego niż tylko obojętność.
- P..proszę pana, niech pan nie kłamie. - Ja również powiedziałem to zdecydowanie bardziej stanowczo, a w odpowiedzi dostałem tylko złapanie mnie za ramiona, odsunięcie w bok i ciche oraz smętne " Kiedyś Ci powiem... ".

|| Chciałem być Twoim poetą || Stucky ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz