|| część dwudziesta ||

99 12 3
                                    


\\ Dwa miesiące później \\
|| Bucky ||

      Minęło tak wiele czasu. Dwa miesiące, sześćdziesiąt dni. To tak długo, za długo. Pana Rogers'a nie było ciągle w szkole. Nikt nie wiedział co się z nim dzieje. To był mój przecież ostatni rok. Chciałem go zobaczyć, tak strasznie pragnąłem spojrzeć jak zaczesuje swoje złote włosy do tyłu, zbliża się i znowu wyciera farbę z mojej twarzy. Tak strasznie chciałem wiedzieć co doprowadziło do tego, że go nie ma. I dlaczego mi nie powiedział? Czy byłem dla niego właśnie tylko uczniem? Czy mój pocałunek naprawdę nie miał znaczenia? A może po prostu nie byłem nikim na tyle ważnym aby poinformował mnie o czymkolwiek? 

Miałem do siebie tyle pytań, tyle pytań do całego świata lecz ciągle brak odpowiedzi. Nawet na jedno pytanie nie dostawałem chociażby małej wskazówki. Wróciłem ze szkoły. Walnąłem się na swoją małą kanapę nie zdejmując ani butów, ani plecaka, ani mojego beżowego płaszcza. Patrzyłem pusto przed siebie widząc kolorystycznie pasujący do reszty dywan. Wyłączyłem się. Właśnie tego pragnąłem. Wyłączenia się całkowicie. Patrzyłem pusto przed siebie zastanawiając się co mam ze sobą zrobić. Moje serce uciekało do Paryża, lecz nogą byłem w Ameryce. To było straszne doświadczenie.
Zerknąłem na stół. Leżała na nim butelka, a raczej kilka butelek po piwie. Nigdy nie piłem, nie lubiłem alkoholu. Jedyne co szkodziło mi zdrowiu to papierosy. Nie potrafiłem się ich pozbyć. Miałem nawet motywację aby przestać, ale teraz nie wiedziałem już czy owa motywacja była tylko pięknym snem. Zastanawiałem się czy przypadkiem nie żyje w innej rzeczywistości. W szarej rzeczywistości gdzie od pory tamtej w moim małym miasteczku nawet raz niebo słońca nie ujrzało. Chmury tylko deszczem były spłukane. Ulice zalewały się szarą wodą a ja patrzyłem na to z pustką w oczach. To moje małe miasteczko nigdy nie było już takie same. Takie same jak kiedyś. Jak wtedy gdy miałem co ze sobą zrobić. Podszedłem do stołu i popatrzyłem na rozrzucone pożółknięte lekko kartki przez słońce. Specjalnie zostawiałem je na parapecie aby takie się stały. Lubiłem na takich pisać. Czarnym atramentem w piórze. Westchnąłem cicho. Zebrałem wszystkie kartki i zacząłem przeglądać moje wiersze. O niektórych nawet zapomniałem. Wszystkie były o tym samym. Spakowałem wszystkie do małego pudełka. Związałem je sznurkiem, aby się nie rozpadło. Wziąłem swój plecak. Wyrzuciłem z niego książki na podłogę i zabrałem wszystkie potrzebne mi ubrania.
To co teraz chciałem zrobić było szczytem szaleństwa. Czułem się jak głupi szaleniec, jak pusty, zakochany nastolatek, który zrobiłby wszystko dla tego głupiego uczucia zwanego miłością. Byłem tylko głupim dzieciakiem, który szukał w życiu czegoś na stałe. Czegoś na dłużej niż tydzień, niż miesiąc i nawet te cholerne sześćdziesiąt dni.  

Wyszedłem z domu. W dłoni trzymając pudełko przepełnione kartkami, z plecakiem na ramionach. Znowu lał deszcz. Zanim doszedłem do taksówki moje włosy zdążyły przemoknąć chłodnym deszczem. 

- Na lotnisko. Najbliższe. - mruknąłem do mężczyzny siedzącego w samochodzie. Ten ruszył przed siebie a ja patrzyłem za okno. Na ciemnoszare niebo i coraz szybciej padający deszcz.

"I fell in love again
There's no way around it
I want more than a friend
My feelings devour it
So when you want to leave
Please leave
And if you want to leave
Please stay
I miss you yet again
You suddenly vanished
I kissed you on the bridge
I'm filling with madness"


Po jakimś czasie byłem już na lotnisku. Trzymałem w dłoni to pudełko, to głupie pudełko przepełnione nadziejami i marzeniami. Niespełnionymi, ale nadal. W drugiej dłoni bilet. 
Czekałem na swój lot. Do tego miejsca, które teraz pewnie wyglądało całkowicie inaczej niż w sierpniu. Miałem szczęście bo długo nie musiałem czekać. Zostałem poprowadzony do samolotu i stamtąd udałem się do...do tego miejsca. Miejsca gdzie po raz pierwszy poczułem coś co zmieniło mnie o 180 stopni. 
Po 7 godzinach lotu wysiadłem na lotnisku w Paryżu. Nie zwlekałem z niczym. Pojechałem do hotelu, w którym zatrzymałem się w wakacje. Stamtąd pobiegłem pod znany mi budynek z reklamą w języku francuskim - " ZAJĘCIA Z MALARSTWA ".
Przeczytałem napis zapisany majuskułą. 
Zacząłem pukać, dzwonić zniecierpliwiony. Mokłem mimo, że stałem pod małym daszkiem nad głową. Po moim czole spływały drobne krople wody z moich włosów. Spojrzałem na swoje dłonie. Były blade, wręcz sine i lodowate ze stresu oraz zimna. Tutaj również padało. Nic się nie zmieniło, wszystko było takie same. 
Po jakimś czasie drzwi otworzyła mi starsza kobieta w szarym sweterku. 
- Ah to ty...co się stało? - zapytała. Nie znałem jej, lecz ona mnie tak. Oczywiście wiedziałem kim jest ale nigdy nie miałem z nią do czynienia. 
- Pan Rogers, pani na pewno ma do niego numer telefonu - wymruczałem zdyszany od biegania z hotelu aż tutaj. Ta pokiwała głową. Wróciła się do środka ale po chwili wręczyła mi małą karteczkę z dziewięcioliterowym numerem. Dotknąłem jej ciepłej dłoni i podziękowałem jej z wdzięcznością w oczach. Pożegnałem się z nią i odszedłem dalej pod dach jakiegoś sklepu. Usiadłem na schodach i wyjąłem swój telefon. Nie potrafiłem go odblokować. Przekląłem pod nosem i gdy wreszcie go odblokowałem zacząłem wystukiwać te przeklęte dziewięć liter, po które przeleciałem siedem tysięcy kilometrów. 
Zacząłem dzwonić. Raz, drugi, trzeci. I czwarty...i wreszcie, wreszcie.
- Steve Rogers, słucham? - usłyszałem te trzy słowa a moje ciało odetchnęło z ulgą. 
 -Jestem w Paryżu. - potrafiłem tylko to z siebie wydusić.
- Bucky...w Paryżu? - Był zdziwiony, słyszałem. Ale poznał mój głos. - Przyjedź, przyjedź do mnie jak najszybciej, proszę Cię Bucky. - wymruczał a ja dalej nic nie czułem. Moje emocje były znowu stłumione. 

Rozmawiałem z nim jeszcze chwilę. Ale milczeliśmy większość naszego czasu. Nic mu nie powiedziałem. On też mi nic nie powiedział. Nic się nie zmieniło, wszystko było takie same. 
Podał mi adres. Wpisałem go w telefon i poczułem ściskający ból w brzuchu, gdy wyświetliła mi się nazwa szpitala.

Nie zamówiłem nawet taksówki. Po prostu pobiegłem przed siebie trzymając w dłoni pudełko z pustymi nadziejami.




|| Chciałem być Twoim poetą || Stucky ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz