|| część czwarta ||

191 21 5
                                    

|| Bucky ||


// Kilka dni później //


Szedłem przez ulice tego cudownego kraju, rozglądając się z uśmiechem i obserwując wszystko dookoła. 
Słyszałem stłumione głosy ludzi i letni wiatr, który wcale nie był taki ciepły. Nie przypominał o dziwo czegoś dobrego, przyjemnego. Był jak zimowy powiew, który roztaczał w mym sercu chłód. Chłód tak zimny, że wręcz nie do zniesienia. 
Pozwoliłem ponieść się emocjom i założyłem swoje słuchawki, włączając muzykę. 
Muzykę, która pozwalała mi żyć, oddychać. 
To było to moje ukojenie.  

" Oh, to see without my eyes

The first time that you kissed me

Boundless by the time I cried

I built your walls around me

White noise, what an awful sound

Fumbling by Rogue River

Feel my feet above the ground

Hand of God, deliver me. "

Przymknąłem na chwilkę swoje oczy i wsłuchiwałem się piosenkę, która sprawiała, że znajomy chłód z serca i zimowe wspomnienia znikały w mgnieniu oka. W ułamku sekundy potrafiłem się uśmiechnąć. Blado, ale jednak.

Miałem się spotkać z Panem Rogers'em. Miał czekać na mnie w Alei Pól Elizejskich, więc gdy byłem już niedaleko, zacząłem go bacznie szukać. Bałem się, że nie przyjdzie, że będę stał tutaj sam jak idiota. 
P..Pan Rogers mógłby tak zrobić? 

" Oh, oh woe-oh-woah is me
The first time that you touched me
Oh, will wonders ever cease?
Blessed be the mystery of love. "

W moich słuchawkach ciągle słyszałem " Mystery of Love " *, a słowa piosenki były jak słowa ukojenia dla mojego serca. Rozumiałem te słowa codziennie na każdy inny możliwy sposób. Raz mówiły mi o miłości, raz o cierpieniu, a raz o tęsknocie. A niekiedy nawet i o wszystkim naraz. Napawały mnie weną twórczą i tym...tym dziwnym, a jednak poetyckim uczuciem. Coś co podchodziło pod romantyczne wyznanie swoich uczuć gdy dotykałem płótna swoim pędzlem albo kartkę swoim ołówkiem czy długopisem. 


" Samotna łza spływa po policzku
A ja wpatrzony w niebo
Widzę tylko jedno światło
To jedyne światełko w tunelu ,
które pojawia się co noc
I sprawia , że się uśmiecham.
Pojawia się co noc na niebie ,
a rankiem znika za poranną mgłą.
Wycieram tą jedyną łzę ,
która we mnie pozostała
I zastanawiam się nad tym samym pytaniem.
Pytaniem , które chłód w mym sercu rozprzestrzenia
Oddalając każde z kawałków jeszcze dalej. " 


Przypomniałem sobie swój wiersz i uśmiechnąłem się, ponownie zastanawiając się nad jego znaczeniem. Każdy z nich był jak...jak melodia, która odtwarzana za każdym razem brzmiała to samo, a jednak dla każdego oznaczała coś innego.
Zdjąłem swoje słuchawki i wcisnąłem je do kieszenie bluzy, gdy zorientowałem się, że stoję tutaj już 20 minut, zastanawiając się nad nieistotnymi rzeczami, a Steve'a dalej nie ma.
Przez pewien czas poczułem się...oszukany? 
Już miałem wracać do domu, obróciłem się na pięcie gdy ujrzałem Pana Rogersa, biegnącego w moją stronę z...no własnie.
Na moje policzki wstąpił dzięki Bogu niewidoczny rumieniec, gdy zdyszany Steve podbiegł do mnie z bukietem herbacianych róż. Mruknąłem z zachwytu i złożyłem swoje dłonie patrząc na niego jak oczarowane czymś dziecko, które za chwilę miało dostać to o czymś zawsze marzyło.
No właśnie...a może ja jestem tym dzieckiem ?
Uśmiechnąłem się szczęśliwie i przywitałem się z nim. Wysunąłem do mnie swoje ręce z bukietem, a ja grzecznie go od niego wziąłem i podziękowałem.
- N..nie było trzeba...- mruknąłem cicho i przysunąłem swój nos do kwiatów aby je powąchać.
- P..przestań, to nic takiego. Wiem, że...akurat takie lubisz. - Widziałem jego niespokojny i jednak nerwowy uśmiech. Jakby się bał mojej reakcji.
Wiedziałem co oznaczają róże akurat w tym kolorze. Nie wiedziałem, czy daje mi je w..tym sensie, czy może po prostu, bo wie iż takie lubię najbardziej.
Często je malowałem. Na mojej ścianie zawsze miałem dużo szkiców czy obrazów, właśnie herbacianych róż. 
Kojarzyły mi się z czymś niewinnym. Z czymś co nie popełniło żadnego błędu, a ktoś cały czas to osądzał.
- Przepraszam, że się spóźniłem. Miałem..pewne problemy z dotarciem. - Zaśmiał się nerwowo, a ja również zachichotałem. Jemu jestem w stanie wybaczyć wszystko..dosłownie i w przenośni. 

Zaczęliśmy zmierzać przed siebie, czasami skręcaliśmy, aż wreszcie znaleźliśmy się pod Wieżą Eiffla. 
Było tu dużo ludzi, w większości pary albo rodziny, które siedząc na kocach rozmawiali w języku słabo mi znanym. 
Ta ilość ludzi o dziwo mi nie przeszkadzała. Nie bałem się oddychać w ich obecności, nie bałem się rozmawiać z Steve'em.
Nasza rozmowa wręcz kwitła w najlepsze, nawet nie zorientowaliśmy się, kiedy minęły 3 godziny, na samej rozmowie. 
Lubiłem...ah wręcz kochałem z nim rozmawiać.
Nie wstydziłem się niczego, nie czułem się jak 18 latek.
Nie czułem różnicy naszego wieku, może dlatego, że traktował mnie jak osobę w swoim wieku.
Może dlatego, że nie zwracał uwagi na to kim jestem, jaki jestem, ile mam lat i co mam za sobą.
Nie zwracał na to uwagi, mimo że dobrze wiedział o tych wszystkich rzeczach po kolei.
Bardzo dobrze.
Niestety nie mogłem też zapominać, że w dalszym ciągu był moim nauczycielem, a nawet wychowawcą.

(( *Mystery of Love - Sufjan Stevens ))

|| Chciałem być Twoim poetą || Stucky ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz