|| Część pierwsza ||

618 35 4
                                    

|| Bucky ||

         Patrzyłem spokojnie w okno pociągu, obserwując malownicze krajobrazy, które zmieniały się wraz z kilometrami, które leciały jak szalone. Podparłem głowę o swoją rękę i westchnąłem. Chciałem już być na tych zajęciach, dać się wyżyć i wiedzieć, że tutaj nikt tego nie skrytykuje, a nawet jeżeli...i tak nikogo tutaj nie znam. Zobaczę ich może tylko raz, a potem się z nimi pożegnam, jak z dobrym przyjacielem, którego już więcej nie ujrzymy. Gdy usłyszałem spokojny głos w głośnikach, zabrałem swoją torbę z przyborami i ruszyłem do wyjścia. 
Poczułem jak wiatr rozwiewa moje ciemne włosy, które sięgały mi do ramion, a ja zmrużyłem na to oczy. To było to coś co kochałem, coś co sprawiało, że czułem się jak człowiek szczęśliwy, który nie potrzebuje już nic. Te małe, można powiedzieć " głupie rzeczy ". Zachód słońca, czy jego wschód, letni wiatr, który działał na mnie jak piosenka z milionem wspomnień, oraz słodki zapach kwiatów unoszący się z otwartych kwiaciarni o godzinie 17:00. Patrzyłem na ludzi, którzy siedzieli w małych kawiarenkach popijając swoje kawy, na mężczyzn w koszulach, którzy właśnie kupowali ogromne bukiety dla swoich drugich połówek. Nie patrzyłem na nich z zazdrości, sam nawet tego nie chciałem. Ale coś mnie ciągnęło do dostrzegania tych wszystkich małych szczegółów, do myślenia co kto może myśleć, robić. Że jeden może kupować kwiaty bo chce się oświadczyć, drugi bo chce kogoś przeprosić, a trzeci błagać o wybaczenie kogoś, kogo świadomie lub nieświadomie zranił.


Uśmiechnąłem się blado widząc tych wszystkich zapędzonych, spokojnych lub tych, których nie interesował świat ludzi. Każdy z nich miał swoje problemy, swoje powody do szczęścia lub ich brak. 


Mówili, że mam swój odrębny pogląd na świat, że nie patrzę na to wszystko jak inni. 
Dopiero potem zacząłem to dostrzegać, że może tak naprawdę każdy ma swój inny pogląd a tylko niektóre rzeczy się zgadzały. To było bardzo prawdopodobne. Nie byłem tym 18-latkiem, który pragnął upijać się w klubie, który uciekał przed rodzicami albo wracał do domu o 4:00 nad ranem. Nie byłem tym, który zmieniał dziewczyny jak szalony. Nie, nie byłem taki jak oni.


Byłem 18-latkiem, który chciał wewnętrznego i zewnętrznego spokoju. 18-latkiem, który miał w pokoju mnóstwo kartek i zeszytów zapełnionych wierszami lub inną poezją. Byłem i jestem tym, który malował inaczej niż wszyscy. Było to w pewnym stopniu malarstwo abstrakcyjne, ale nie tak abstrakcyjne aby domyślać się co jest na płótnie. Każdy mój obraz miał drugi sens, drugą twarz, którą nie zawsze każdy dostrzegał. Tylko nieliczni mówili mi " Hej , to ma też inny sens! ". Tym nielicznym był pan Rogers, który nie krytykował tylko starał się zrozumieć. Był jedynym nauczycielem, który nikogo nie krytykował, dopóki nie był to obraz zrobiony na szybko i z lenistwa. Starałem się, starałem się aby chociaż on dostrzegał ten drugi sens. Zawsze stawał nad moim obrazem i zastanawiał się, dopytywał a ja z uśmiechem na ustach wyjaśniałem mu, nawet jeśli przekaz obrazu był smutny, nie radosny. Lubiłem mu to wyjaśniać. Wiedziałem, że słucha. Wiedziałem, że na końcu zrozumie i obdarzy mnie tym swoim charakterystycznym uśmiechem, który nie odcinał mnie od dalszego rozwijania się w sztuce. Niestety Pan Rogers nie wiedział o moim drugim obliczu.


Nie wiedział, że pisałem wiersze. Były...o wszystkim i o niczym. O wartościach życiowych, które moim zdaniem były ważne i mniej ważne. Miliony karteczek i zeszytów, na które musiałem zrobić nawet oddzielne pudełko. Dawały mi w pewnym sensie szczęście gdy czytałem je znowu, od najstarszego do tego, który zakończyłem ledwo tydzień temu. 
           Zamyślony szedłem w wyznaczone miejsce, aż wreszcie zatrzymałem się pod małym, lecz schludnym budynkiem. Nic nie wskazywało na to, że akurat tutaj mają się odbyć praktyki...albo jak kto woli zajęcia dla relaksu. Wszedłem do budynku i rozejrzałem się. Nie spóźniłem się, w małym, przypominającym klasę szkolną pokoju znajdowało się jakieś 5/6 osób, płótna, dużo farb i pędzli. Było tam parę chłopaków i dziewczyn w wieku może 16/17 lat, którzy prowadzili dość miłą rozmowę. No i ja...nie rozmawiający z nikim. Nie przeszkadzało mi to za bardzo. Usiadłem grzecznie przy swoim stanowisku, kładąc torbę obok. Po chwili wszedł do sali mężczyzna. Nie spojrzałem na niego bo musiałem wyjąc swoje płótno. Zaczął coś mówić, jego głos wydał mi się znajomy, ale całkowicie to zignorowałem.
- O...proszę...nie myślałem, że cię tu spotkam. - usłyszałem nad sobą ten sam miły głos, podniosłem swój wzrok i to co ujrzałem - a raczej kogo - całkowicie mnie zdziwiło i zszokowało. 


|| Chciałem być Twoim poetą || Stucky ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz