|| część dziesiąta ||

121 16 0
                                    


|| Bucky ||

Siedziałem w swoim pokoju, który miał być mój do końca sierpnia. Zastanawiałem się nad tym co powiedział Pan Rogers. Nad tym jaki był jego ton głosu. Taki inny niż zwykle. Chłodny, lecz wyczuwałem w nim jakiś nieuzasadniony ból. Chciałem z nim porozmawiać, spytać się co się stało lecz gdy poczułem jego mocny uścisk na swoich ramionach, odprowadziłem go wzrokiem i postanowiłem wrócić do swojego pokoju. 
Rzuciłem wzrokiem na prawie zwiędłe róże i sięgnąłem po swój notatnik oraz długopis, które leżały pod białą poduszką. Zacząłem pisać, nieco niepewnie. Zaczerwienione kostki i dłoń drżąca gdy pisała na delikatnie wygniecionej kartce notesu. Nie wiem czy to miał być wiersz, czy po prostu przelanie tego co czułem na kartkę. Chociaż w tej chwili to obydwa stwierdzenia znaczyły to samo. Skrobałem...i skrobałem. Pisałem to może z 20 minut, zapełniając po chwili obie strony. Nie wiedziałem czy można było to nazwać wierszem...czy może po prostu tekstem bez dalszej kontynuacji. 

Zastanawiałem się czy to co odczuwałem, to naprawdę przesada, czy akurat to co powinienem w tej chwili czuć. Z jednej strony można mnie było uważać za przewrażliwionego chłopaka, który zdecydowanie za bardzo przejmował się słowami swojego nauczyciela, który tak naprawdę...mógł się nim w ogóle nie przejąć. A z drugiej znowu strony, można mnie też było uznać za egoistę, który całkowicie podchodzi do tego zdecydowanie niedojrzale i zamiast martwić się o swojego wychowawcę, to woli spisywać to wszystko na kartkę. 

Westchnąłem ciężko po owych rozmyślaniach i na drugiej stronie zacząłem szkicować. Niewinny rysunek. Szkicowałem to co obecnie widziałem, czyli okno, otwarte na oścież. Lekko powiewająca, biała zasłona oraz kwiatki porozstawiane na parapecie. No oraz to co było za oknem..czyli dość ładny widok na przechodzących ludzi oraz małe piekarnie i pięciogwiazdkowe restauracje, które były wręcz no...naprzeciwko. 

" Les rêves des amoureux sont comme le bon vin
Ils donnent de la joie ou bien du chagrin
Affaibli par la faim je suis malheureux
Volant en chemin tout ce que je peux
Car rien n'est gratuit dans la vie. "

Chciałem czuć się naprawdę tak szczęśliwy, gdy słyszałem tą piosenkę lecz to co odczuwałem obecnie to całkowicie coś innego. Podszedłem do okna i oparłem się o parapet, mrużąc swoje oczy i ponownie wsłuchując się dokładnie w melodię tej jakże " pogodnej i słonecznej " piosenki, która miała źródło u kawiarni zaraz obok mojego hotelu. Ponieważ wszystkie takie lokale były pootwierane na oścież ( i to dosłownie ) często słyszałem różne francuskie piosenki stłumione przez cichutkie rozmowy ludzi. Uśmiechnąłem się lekko i odgarnąłem kosmyki swoich włosów, które niesfornie opadały mi na czoło. Chwyciłem zatem za gumkę do włosów spoczywającą na moim nadgarstku i zrobiłem sobie dość krótkiego kucyka z ciemnych włosów. Westchnąłem nieco zadowolony z uczucia, które się we mnie tliło. Nie do określenia. A może jednak? Nie wiem...nie umiałem go określić i może to był ten problem. Ciekawiło mnie co jest z Panem Rogersem. Jak się czuje, czy wszystko w porządku. Czy to coś poważnego...i czy będzie dobrze. Martwiłem się. Może słusznie, może niesłusznie. Nie wiem.

" La vie... Jamais on ne me dira
Que la course aux étoiles; ça n'est pas pour moi
Laissez moi vous émerveiller et prendre mon en vol
Nous allons en fin nous régaler "

|| Chciałem być Twoim poetą || Stucky ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz