***
Phichit odruchowo przeliczył w pamięci czas, jaki miał panować obecnie w Petersburgu - w Bangkoku było nieco przed dwunastą w niedzielę, co znaczyło, że u Yuuriego wciąż nie wybiła jeszcze ósma - i zmrużył oczy, medytując nad trzymanym w garści telefonem. Dzwonić czy nie dzwonić? Oto jest pytanie... Co prawda Yuuri wspominał mu ostatnio na czacie, że najbliższy weekend mieli zupełnie wolny, więc pewnie spędzali go w domowym zaciszu, ale chyba nie zamierzał przespać go do reszty, mając na podorędziu tak seksowne ciasteczko jak Viktor?
Uch, no trudno! Po chwili wahania palec opadł w dół niczym pikujący orzeł i dotknął zielonej ikonki. Chyba zasłużył sobie na ten jeden ustawowy poranek w miesiącu, co nie?
- Phichit? - rozległo się w głośniku po czterech taktach plumkającej melodyjki, kiedy jego ulubiona, słodka, japońska landrynka wreszcie odebrała na komórce wideokonferencję.
- Hej, Yuuri! - przywitał się wesoło i ruszył z kopyta do meritum, nie chcąc męczyć przyjaciela dłużej niż było to konieczne. Mimo wszystko wciąż doskonale pamiętał, co za Mr Hyde potrafił się w nim obudzić, gdy poranny alarm zabrzęczał o niekoniecznie właściwej porze. Po jednym takim spotkaniu trzeciego stopnia z rzuconą na oślep poduszką wciąż miał mentalne limo. - Słuchaj, jest taka sprawa. Czy masz może na swoim laptopie nasze stare zdjęcia z wypadu do kręgielni? Te z drugiego roku? Bo Katty mnie prosiła, żebym je wysłał najpóźniej do wieczora, a ja akurat muszę...
Phichit zdołał z siebie wystrzelić praktycznie cały skondensowany wywód, kiedy zorientował się, że nie wszystko z widocznym na małym ekranie smartfona Yuurim było zupełnie w porządku. Z jakiegoś tajemniczego powodu Japończyk miał dziwnie błyszczące oczy, mocno zaczerwienione policzki, roztrzepane na wszystkie strony świata włosy, oddychał ciężej niż normalnie i był szczelnie owinięty białą pościelą, zupełnie jakby wstydził się tego, jakie ślady dewastacji mogły się pod nią kryć.
O. Oho. Ohoho.
Muohhohohohoho...
- Wybacz. Chyba zadzwoniłem nie w porę - przyznał się do błędu (jak chyba nigdy wcześniej!), domniemując, że mógł niechcący przerwać narzeczonym namiętną sesję porannego pilatesu... czy jak to tam się teraz nazywało. - Gdybym wiedział, że dzieją się u was takie rzeczy, to kwadrans wcześniej wysłałbym ci gołębia z anonsem, że nadchodzę.
- G-gołębia? - nie zrozumiał Yuuri, po czym zamrugał bezradnie i pociągnął nosem. - Że co...?
- No o to-to-to-to. - Na twarzy Phichita pojawił się uśmieszek zarezerwowany na ten szczególny typ insynuacji, który już od czterech lat przyświecał wszelkim sugestiom okołoviktorowym. Poza tym było, nie było, miało się te dwadzieścia lat i wiedziało się, co te wiewiórki robiły po godzinach z orzechami albo na co tym królikom było tyle marchewek. - Pogratulować ogiera. Widać, że jest narowisty i że trzeba się nieźle napracować przy jego ujeżdżaniu, ale zaręczam, że po właściwym treningu na pewno uda ci się go-
- Phichit... nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym poczuć się zawstydzony tym, że masz rację... - jęknął Yuuri, a potem wskazał gdzieś za siebie i zadzwonił sugestywnie zębami, uświadamiając przyjacielowi, że powód jego stanu był jednak skrajnie nieerotyczny - ale prawda jest taka, że zaraz zamarznę w tej naszej stajni, bo wysiadły nam wszystkie kaloryfery!
CZYTASZ
Polowanie na zakochany październik
FanficSeria codziennie publikowanych drabbli, tworzonych z okazji Inktobera (challengu dla twórców). Pojawi się dużo miłości, dużo Viktuuri i jeszcze więcej szalonej improwizacji. No bo czego właściwie chcieć więcej? ;)