***
Pędzące z zawrotną prędkością pięciu kilometrów na godzinę zamboni kończyło właśnie swój niesamowity rajd po tafli lodowiska w Sportowym Klubie Mistrzów i kierowało się do jednej z dwóch otwartych furtek, wydając z siebie głośne pikanie niczym wielka, biała, ujeżdżana przez człowieka mikrofalówka. Stojący tuż obok bramy Viktor i Yuuri przyglądali się tej rewii w dość bezrefleksyjny sposób, skupiając się bardziej na rozmowie o planach na nadchodzący wieczór niż na poczynaniach pojazdu jako takiego. Było nie było, urocze zamboni już od wielu lat stanowiło stały element łyżwiarskiego krajobrazu, dlatego obecność wyrównującej lód maszyny nie wydawała się dla nich żadną większą rozrywką, a była raczej znakiem, że już za chwilę poryte przez ostrza płóz lodowisko znów nabierze upragnionej gładkości, dzięki czemu będą mogli wrócić do kręcenia spinów i dopracowywania poczwórnych skoków.
Tymczasem zamboni właśnie dotarło do końca kursu i przechyliło się na podobieństwo wywrotki z piaskiem, żeby wysypać poza bandę hałdę startego na drobno śniegu, a potem maszyna wróciła do pierwotnego, poziomego ustawienia i udała się z powrotem do swojej bezpiecznej przystani, gdzie miała spędzić następne półtorej godziny w oczekiwaniu na kolejną robótkę.
- Kiedy byłem mały, wierzyłem, że to to samo co kruszony lód z polewą... tylko oczywiście bez polewy... i zupełnie nie mogłem zrozumieć, dlaczego nie można go było jeść - zdradził z uśmiechem Katsuki, trącając palcem pobliski kopczyk śniegu. Był tak wysoki, że bez problemu sięgał mu do uda.
- Byłbyś w stanie opędzlować taką górę? - spytał zaskoczony Viktor, ale wtedy Yuuri energicznie pokręcił głową.
- Nie, nie, no co ty! To chyba oczywiste, że podzieliłbym się ze-
- O! Hej, chłopaki - zagadnęła nagle Mila, znienacka pojawiając się tuż za Viktorem i Yuurim niczym szpieg z kreskówki dla najmłodszych. - Sorki, że przerywam wam waszą tajną randkę, ale czy dobrze mi się wydaje, że nigdzie nie widać Yakova?
- Ano dobrze ci się wydaje. Powiedział, że idzie zanieść papiery na pocztę i że nie będzie go przez najbliższą godzinę - potwierdził Viktor i uniósł jedną z brwi na znak wykrycia niezidentyfikowanego zagrożenia ze strony koleżanki z teamu. - A co? Potrzebujesz czegoś?
Mila jednak nic nie odpowiedziała, tylko w te pędy pochyliła się, sięgnęła po garść mokrego śniegu, kilkoma szybkimi ruchami ulepiła z niego gładką kulę i wreszcie wygięła się na podobieństwo głębokiego, iście bejsbolowego zamachu.
- Wręcz przeciwnie. Tak się po prostu zastanawiałam, czy będzie mnie miał kto opieprzyć... ale skoro nie... - odparła i rzuciła śnieżką... celując prosto w ucho znajdującego się jakieś siedem metrów dalej Yurio. - No proszę! Czyli jednak istnieje sposób, żebyś trochę OCHŁONĄŁ!
- Oż ty wiedźmo niedorobiona! Już ja cię zaraz...! - ryknął Plisetsky, gdy tylko otrząsnął się z pierwszego zimnego powitania, i na tym niestety musiał skończyć, bo kolejna garść śniegu znów zjednoczyła się z jego zaskoczoną twarzą.
- Oho! - zaśmiał się Viktor, z ledwością uchylając się przed odrzuconą przez Yurio śnieżką. Niestety, Yuuri już nie miał takiego szczęścia i w drugiej turze dostał prosto w lewe kolano. - Wygląda na to, że przed wejściem na taflę czeka nas jeszcze nadprogramowa rozgrzewka! - uznał Rosjanin i czym prędzej dołączył do fortyfikującej się tuż za hałdą Mili.
I tak to jakoś wyszło, że dwójka narzeczonych musiała diametralnie zmienić swoje znudzone podejście do wszystkiego, co wiązało się z niespiesznym zamboni, a zamiast sprzątaczy, zalegającym śniegiem w niecały kwadrans zajęła się czwórka przerzucających się śnieżkami łyżwiarzy.
CZYTASZ
Polowanie na zakochany październik
FanfictionSeria codziennie publikowanych drabbli, tworzonych z okazji Inktobera (challengu dla twórców). Pojawi się dużo miłości, dużo Viktuuri i jeszcze więcej szalonej improwizacji. No bo czego właściwie chcieć więcej? ;)