***
Wolne, niedzielne popołudnie. Cisza. Spokój. Zasłużone lenistwo. Błogie zapomnienie, że istniał jakiś zewnętrzny świat. Upragniona chwila odpoczynku dla ciała i ducha. Choć... może nie tak do końca?
A wszystko to za sprawą Yakova Feltsmana - naburmuszonego niczym jeżozwierz w trakcie rui, co w przypadku sędziwego trenera uchodziło za stan może jeszcze nie permanentny, ale z pewnością regularny - który krążył po całym salonie i mruczał do siebie pod nosem, od czasu do czasu ciskając na boki niewidzialnymi piorunami. Jedynymi obserwatorami jego działań (choć i to wydawało się stwierdzeniem mocno na wyrost, bo pozostali domownicy po prostu zdawali sobie sprawę z tego, że istniał) byli Potya, który siedział akurat na środku kanapy i zajmował się wylizywaniem futerka na tylnej łapie, oraz całkowicie pochłonięty nadrabianiem zdjęć na Instagramie Jurij, leżący w poprzek jednego z foteli. Ich obecność nie przeszkadzała jednak w tym, żeby stary Rosjanin zgrzytał zębami, wzdychał do nieba lub potrząsał nerwowo głową za każdym razem, gdy zaglądał za któryś z mebli bądź obrzucał krytycznym spojrzeniem wygaszony kominek.
- Sweter... mój ulubiony sweter... gdzie się podział mój wełniany sweter...? - powtarzał tylko w kółko i z obłędem w oczach przeszukiwał wszystkie kąty, starając się odnaleźć brakujący element odzienia. Jednocześnie był tym śledztwem tak pochłonięty, że z ledwością zwracał uwagę na to, gdzie stawiał kroki i co potrącał wystającymi łokciami. - Pamiętam, że zostawiałem go tu wczoraj... na pewno zostawiłem... ale jeśli okaże się, że ten szarlatan jednak gdzieś go wywlókł i zrobił sobie z niego posłanie...
- E. A kto by niby chciał? - zgasił go jednak Plisetsky, nawet nie podnosząc wzroku znad komórki. Mimo to nie mógł pozwolić na szarganie opinii swojego ukochanego pupila, dlatego postanowił przerwać milczenie i wygłosić krótki, lecz dosadny komentarz. - Najpierw musiałbyś się przestać oblewać tą swoją starożytną wodą kolońską, a dopiero potem możesz zacząć sugerować, że ktoś w ogóle chciał się zbliżyć do twojego łacha. I wcale bym się nie zdziwił, gdyby Lilia oddała go do utylizacji... albo chociaż wrzuciła do prania, żeby przestał tak capić gorzałą.
- Śmiej się, śmiej - burknął Yakov, ale słowa Jurija wystarczyły, żeby zawahał się, zatrzymał przed stolikiem kawowym i mimowolnie spojrzał w stronę, gdzie znajdowała się łazienka. - Jak za kilka lat zamiast mleka pojawią ci się prawdziwe wąsy, to inaczej będziesz śpiewał.
- Ta, jasne. Śpiewał. Chyba Justina Biebera ci nad grobem.
- Proszę bardzo, droga wolna. Mnie to i tak będzie guzik obchodziło. - Stary Rosjanin westchnął po raz ostatni i zgarbił się, by wreszcie pozwolić starym kościom spocząć na kanapie. - Ale mówisz, że to Lilia go zabrała? Ech... akurat wtedy, kiedy chciałem w nim-
- Cholera, Yakov! Tylko nie siadaj na...!
Za późno. Yakov zawył cienko i wyprężył się na pełną długość siedemdziesięcioletniego kręgosłupa (nikt by się nawet nie spodziewał, że jeszcze tak umiał), gdy broniący się przed zmiażdżeniem Potya miauknął ostrzegawczo, a potem wystawił komplet pazurów i wbił się wszystkimi czterema łapami w żylasty tyłek trenera. Proste, flanelowe spodnie nie stanowiły dla ostrych igieł praktycznie żadnej przeszkody, dlatego gdy mężczyzna się poderwał, kot uniósł się razem z nim, dyndając Feltsmanowi w kroczu niby duży, włochaty breloczek. W ten oto sposób za sprawą zaledwie jednego swetra salon przerodził się w istną dżunglę: taką z szamoczącym się jak dzik w porzeczkach Yakovem, nie takim znowu dzikim (bo udomowionym) Potyą oraz Jurijem, który skoczył do przodu jak dziki, żeby ratować...
...no. Cokolwiek ratować się jeszcze dało z tego wolnego, niedzielnego popołudnia.

CZYTASZ
Polowanie na zakochany październik
FanfictionSeria codziennie publikowanych drabbli, tworzonych z okazji Inktobera (challengu dla twórców). Pojawi się dużo miłości, dużo Viktuuri i jeszcze więcej szalonej improwizacji. No bo czego właściwie chcieć więcej? ;)