29. injured / ranny

563 61 64
                                    

***

Pozycja, w jakiej znajdowały się te dwa nagie, wysportowane, splecione ze sobą w zmysłowym uścisku ciała przywodziła na myśl rzeźbę stworzoną przez natchnionego, renesansowego artystę - tylko ktoś bez reszty zafascynowany ludzką fizjonomią mógł w pełni uchwycić napięcie trwające podczas aktu spółkowania oraz zaznaczyć każdy opięty skórą mięsień oraz każdą kroplę spływającego potu, zaangażowane w to, jak para zatraconych w sobie kochanków tworzyła miłość. Jedyne, co zakłócało tę perfekcyjną wizję, to fakt, że rzeźby nie powinny się ruszać... a Viktor i Yuuri poruszali się aż nadto. Ten pierwszy siedział na łóżku, opierając się plecami o zagłówek, i trzymał splecione nogi ni to trochę po turecku, ni to w luźnym siadzie, natomiast drugi z mężczyzn znajdował się na udach tego pierwszego, trzymał ręce zarzucone za szyją Rosjanina i regularnie się unosił, by w następującej zaraz potem chwili opaść ze zduszonym westchnieniem, które błąkało się na spierzchniętych od licznych pocałunków ustach.

- Vitya...! Vitya...! Tak dobrze...! Ach! A-aaach...! Tak...! - powtarzał Yuuri, czując, jak męskość Viktora wypełniała go na nowo z każdym kolejnym głębokim pchnięciem. - Już... już nie mogę...! Ja...!

Niesamowita, kumulująca się przez ostatnie kilkanaście minut euforia zmieszana z nagłą obawą, że przez to wszechogarniające, nieustępliwe wyczerpanie zaraz zwyczajnie weźmie i zemdleje, sprawiła, że Yuuri wczepił się mocniej w tors ukochanego i jęknął głośno, dochodząc w jego ramionach. Jednocześnie kątem oka zdołał zauważyć, że Viktor również otworzył usta i coś powiedział, jednak Yuuri niczego z tego nie zrozumiał. Nie umiał zrozumieć, bo z całych sił walczył o to, by pozostać przytomnym i nie rozpłynąć się w miękkim, bezpiecznym niebycie, by nie zniknąć... nie zasnąć... nie pozwolić tej chwili wyślizgnąć się spomiędzy palców... chciał jak najdłużej wytrzymać w pionie... chciał...

- Yuuri... hej, Yuuri... - Wreszcie serce powoli się uspokoiło, a szum krwi złagodniał na tyle, że do uszu półprzytomnego Japończyka zaczęły dolatywać pierwsze rozpoznawalne słowa. - Ałałała...! Poczekaj, nie tak mocno...! Złoto moje...!

- Co? Co się... Ach! Przepraszam! - Yuuri w jednej chwili wypuścił Viktora z ciasnych, prawie że nerwowych objęć, a potem spojrzał z przestrachem na znajdującego się tuż przed nim mężczyznę. - Tylko nie mów, że cię podrapałem...?

Viktor nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się nieporadnie, dlatego Yuuri wyciągnął się i zajrzał przez jego ramię, żeby zbadać miejsce, w którym jeszcze przed chwilą znajdowały się jego kurczono wczepione w narzeczonego dłonie. Ostrożnie dotknął pleców, dość szybko odnajdując na nich cztery rzędy cienkich, czerwonych, podbiegłych krwią linii, prowadzących na ukos od środkowej części kręgosłupa aż do barków, po jednym fragmencie na każdej z łopatek. Viktor był ranny i to z jego ewidentnej winy. Co on najlepszego zrobił...

- Przepraszam... naprawdę nie chciałem... - powiedział ze skruchą Yuuri, mimowolnie gładząc jeden ze śladów, zupełnie jakby chciał zastosować metodę leczenia według małego dziecka, dla którego głaskane miejsce zawsze bolało trochę mniej. - Zapomniałem się...

- W porządku, miły mój. Przecież nic się nie stało. W końcu mówi ci to człowiek, który już od dwudziestu pięciu lat zawodowo obija sobie tyłek na lodzie. - Zaraz potem Viktor sięgnął za siebie, zgarnął prawą dłoń Yuuriego i przysunął ją sobie do ust, żeby czule pocałować lekko podkurczone knykcie. - Obiecuję, że będę nosił te rany z dumą godną najcięższych łyżwiarskich kontuzji.

- Wariat - odparł rozchmurzony Katsuki, jednocześnie prostując dłoń, by pogładzić nią narzeczonego po rozgrzanym policzku.

- Ależ oczywiście, że wariat - przytaknął w zamian Viktor i zaśmiał się szczerze, zgarniając Yuuriego z powrotem w swoje ramiona - ale taki specjalny, bo pod twoją opieką.

***

Taki mały prequel do "Paznokci" z "Co dwa serca, to nie jedno" ;)

Polowanie na zakochany październikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz